czwartek, 8 marca 2018

Rozmowa z Mateuszem Królem

Mateusz Król jest aktorem teatralnym i filmowym z Łodzi, od sześciu lat związanym z warszawskim Teatrem Współczesnym. Zagrał między innymi w szwedzkim filmie „Strawberry Days” i serialu „Na Wspólnej”, a popularność przyniosła mu rola króla Kazimierza III Wielkiego w serialu historycznym „Korona królów”. Oprócz aktorstwa fascynuje się też muzyką i niedługo rozpoczyna pracę nad swoim debiutanckim minialbumem. W wywiadzie Mateusz opowiada o początkach swojej przygody z aktorstwem, pracy na planie „Korony królów”, muzycznych inspiracjach i planach na przyszłość.


Jesteś absolwentem Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi, ale z tego co wiem dosyć późno stwierdziłeś, że chcesz zostać aktorem. Skąd zatem pomysł, aby realizować się w tym zawodzie?

Wydaje mi się, że od najmłodszych lat miałem jakieś talenty, chociaż byłem dosyć nieśmiałym dzieckiem. Potem była podstawówka, gimnazjum, liceum… W liceum na szkolnym korytarzu odgrywałem różne parodie, które śmieszyły ludzi, potem zrobiliśmy kabaret na ostatki. Mój kolega z klasy napisał monodram na konkurs teatralny, który wygraliśmy. Na kolejny pozaszkolny konkurs rozbudowaliśmy ten monodram. Tam dostrzegli mnie Bronisław Wrocławski i Irek Czop, którzy byli w jury. Wtedy też zdecydowałem się pójść tą drogą i zdawać do „filmówki”. To skrystalizowało się dosyć późno. Byłem w klasie ekonomicznej i nie wiedziałem, co chcę dalej robić, więc aktorstwo było dla mnie takim darem z niebios. Do „filmówki” dostałem się za drugim razem.

A jak wspominasz czasy studiów?  

Te studia to drugi dom i nie jest to stwierdzenie na wyrost, ponieważ byliśmy tam codziennie od rana do wieczora. Miałem ten komfort, że jestem z Łodzi, więc nie musiałem opuszczać rodzinnego miasta. Po zajęciach wracałem do domu, do rodziców, ale jednak większość czasu spędzałem w szkole. To nie jest tak, że się tego nie chce. Jak już się tam jest, to do krwi. Spędziłem tam wspaniałe chwile, poznałem cudownych ludzi, z którymi do tej pory mam kontakt.

Szkoły aktorskie słyną z różnych nietypowych zajęć… Któreś z nich szczególnie Cię zaskoczyły?

Bardziej zaskoczyło nas to, że przez pierwsze dwa lata byliśmy uczeni głównie przez aktorów. Na trzecim roku pojawiły się zajęcia z reżyserami i dopiero oni pokazali nam, jak dużo jeszcze nie umiemy. Traktowali nas jak poważnych aktorów, więc ten przełom między drugim a trzecim rokiem był dla mnie dosyć kluczowy. Pierwszy raz dostałem obuchem w łeb i tak samo zresztą było po szkole. Wydaje ci się, że już wszystko umiesz, a przychodzisz do teatru i zaczynasz szkołę od nowa.

Od sześciu lat jesteś związany z Teatrem Współczesnym w Warszawie. W czym obecnie możemy Cię oglądać?

W dwóch spektaklach - jeden to „Hamlet”, czyli klasyka, wyreżyserowana przez dyrektora Macieja Englerta, a drugi to współczesna sztuka „Bucharest Calling” na Scenie w Baraku, w reżyserii Jarka Tumidajskiego. Są to dwa tytuły, w których zostałem, bo z około trzech premier musiałem zrezygnować na rzecz serialu „Korona królów”.

Telenowela historyczna „Korona królów”, w której grasz główną rolę króla Kazimierza III Wielkiego, również ma w sobie dużo teatralności - kostiumy, dostojność, inna epoka… Czy umiejętności zdobyte w teatrze mocno przydają Ci się na planie serialu?

Myślę, że wszystkie umiejętności, które zdobyłem, przydały się do tego serialu. Praca w teatrze jest jednak dalece inna niż ta, której wymaga telenowela. Pracę w telenoweli, niezależnie czy kostiumowej czy nie, cechuje bardzo szybkie tempo. Realizujemy dużo scen dziennie - idzie się na ilość, dlatego czasem nie mogę czegoś poprawić, dopracować tak jakbym tego chciał... W teatrze mamy paromiesięczny okres prób, kiedy możesz popracować nad rolą. Ta praca jest trochę rzetelniejsza.

Jak wyglądały Twoje przygotowania do roli? Zagranie króla Kazimierza III Wielkiego z pewnością do łatwych zadań nie należy...

Tym bardziej, że nie jest to postać, która żyła niedawno, tylko siedemset lat temu, więc są różne, mniej lub bardziej wiarygodne zapiski na jej temat. Czytając o Kazimierzu, dowiedziałem się, że był wspaniałym człowiekiem z niewiarygodną intuicją. Miał też bardzo dobre geny, ponieważ był synem Jadwigi i Władysława Łokietka. Wcześnie musiał dojrzeć - od najmłodych lat ojciec zabierał go na bitwy, a po jego śmierci szybko został królem. Trochę szkoda, że nie mam zbyt wiele czasu na zastanawianie się nad tą rolą, więc w tym kontekście ta rola to wyzwanie.

Dostrzegasz w królu Kazimierzu jakieś cechy, które występują również u Ciebie?

Przede wszystkim Kazimierz był bardzo porywczy i kochliwy, ja na szczęście mam już te etapy za sobą. Teraz jestem szczęśliwie zakochany, ale też miałem swoje przeboje w życiu. Nie wiadomo jednak, jakim tak do końca był człowiekiem.

Można dostrzec między wami pewne podobieństwo fizyczne i jako jeden z nielicznych nie nosisz na planie peruki.

Mam z tyłu doczepianą treskę, która trochę przedłuża moje włosy. Rosną już jednak na tyle, że niedługo może nie będę musiał jej nosić.

Rozumiem, że zostajesz w serialu na kolejne sezony? Z tego co wiem Kazimierza czekają jeszcze trzy małżeństwa.

Tego jeszcze nie wiadomo... Scenariusze są pisane na bieżąco i jeszcze nie mamy zaplanowanych kolejnych sezonów. Serial jest cały czas w procesie tworzenia.


Jak wspomniałem, serial „Korona królów” jako telenowela historyczna kojarzy się 
z dużym skupieniem, a nawet pewną sztywnością. Czy na planie takiej produkcji zdarzają się jakieś wpadki i zabawne sytuacje?

Oczywiście jest cała masa zabawnych sytuacji. Przede wszystkim wymyślam bardzo dużo lokowań produktów, które oczywiście nigdy nie wejdą na antenę. Pewna dwórka miała taki tekst: „Jestem załamana, bo mój rycerz nie stanął do boju” i śmiesznie by było, gdybym nagle wyszedł zza jej pleców, wyjął Braveran i powiedział: „Twój rycerz nie stanął do boju? Weź Braveran!”. Albo Kazimierz występujący w reklamie operatora komórkowego, który cały czas z tronu mówi, że trzeba kogoś ściąć i nagle pojawia się baner, że „tniemy ceny”. Dużo takich pomysłów przychodzi nam do głowy.

Mieliśmy okazję zobaczyć Cię w parodii „Korony królów” w „SNL Polska”. Nie obawiałeś się parodiować czegoś, w czym sam występujesz?

Nie mam w ogóle problemu z tym, żeby śmiać się z samego siebie. Myślę, że powinniśmy na co dzień łamać pewne konwenanse i przyznawać się do tego, że nie wszystko poszło dobrze. Tym bardziej, jeśli jest to ujęte w jakiejś zabawnej formie. 

Skoro mowa o obawach… Rola Kazimierza III Wielkiego jest dosyć charakterystyczna i zapadająca w pamięć. Nie boisz się zaszufladkowania, tego, że będziesz znany tylko z roli króla?

Oczywiście, że troszeczkę się boję, ale z drugiej strony mocno w siebie wierzę i znam swoją wartość. Moje umiejętności nie odchodzą wraz z faktem, że jestem w tym serialu. Jedyna obawa może być taka, że reżyserzy odgórnie stwierdzą, że nie chcą mieć w swojej produkcji kogoś, kto zagrał w „Koronie królów”. Serial wywołał jednak dosyć duży boom. Mogę tu przywołać, może fortunnie, przykład Janusza Gajosa, który też bardzo długo nie mógł się odciąć od postaci Janka Kosa z „Czterech pancernych” i dosyć późno zaczął wielką poważną karierę.

Zagrałeś też w serialu „Na Wspólnej” Jacka, naganiacza młodych dziewcząt do burdelu w Niemczech - postać zupełnie inną niż w „Koronie królów”.

Trzy lata temu zagrałem również w szwedzkim filmie „Strawberry Days” o zbieraczach truskawek, to był debiut szwedzkiego reżysera Wiktora Ericssona. Ten film pokazywano na festiwalu w Karlowych Warach, wygrał też różne inne festiwale. Zagrałem w nim postać dresiarza. Mam tam wygoloną głowę, przepuszczam wszystkie pieniądze, żyję chwilą - jest to zupełnie inna para kaloszy. Ten film jest dostępny na HBO GO i w internecie, ponieważ nie miał polskiej dystrybucji w kinach.

Jak wspominasz pracę na planie filmowych w Szwecji? Jak rozumiem porozumiewaliście się w języku angielskim?

To była historia Polaków, którzy przyjechali do Szwecji na zbiory truskawek, więc Polacy ze Szwedami porozumiewali się po angielsku, Szwedzi ze Szwedami po szwedzku, a Polacy z Polakami po polsku. Tak samo było na planie i poza planem. Bardzo ciekawa pozycja, polecam - taki komediodramat.

Czujesz różnicę między polskim a szwedzkim podejściem do filmu i aktorstwa?

Film „Strawberry Days” był z góry przewidziany jako niskobudżetowy, a my Polacy inaczej wyobrażamy sobie taką produkcję niż oni. Szwedzi są bardzo profesjonalni, wszystko mają pięknie zorganizowane i nie przedłużają planów. Kręciliśmy film w malowniczej okolicy, dużo scen było nad morzem. Przepiękny kraj, wspaniali ludzie. Na początku ten polski temperament ze szwedzkim zupełnie się różniły. Oni byli bardziej wycofani, my trochę „hop do przodu”, ale potem to się wyrównało. Bardzo dobrze wspominam ten czas.


W „Na Wspólnej” i swoim kolejnym filmie o polskich nacjonalistach wcieliłeś się w postaci czarnych charakterów. Wolisz grać taki typ bohatera?

Lubię grać czarne charaktery. W spektaklu dyplomowym w szkole filmowej grałem Roberto Zucco - prawdziwą postać seryjnego mordercy. Zdarzało mi się też wcielać w dobre charaktery - grałem pogubionych chłopców, w jednym spektaklu DJ-a radiowego, więc różnie z tym było. Nie obchodzi mnie, czy jest to dobra czy zła postać, ważne by była ciekawie napisana. Zresztą zawsze można w tej złej odnaleźć coś dobrego, ten moment, w którym się zagubiła.

Wspomniałem o Twoim najnowszym filmowym projekcie, czyli filmie inspirowanym działalnością ONR-u. Mógłbyś opowiedzieć coś więcej na jego temat?

To rozgrywająca się w bliżej nieokreślonym mieście historia fikcyjnej nacjonalistycznej organizacji Wspólnota Obrony Narodowej, w skrócie WON, której jestem szefem. Pozyskuję pieniądze z rządu, werbuję ludzi i chcę przeprowadzać w tym mieście czystki rasowe. Mam oczywiście do tej brudnej roboty odpowiednich ludzi. Naszym celem jest niebrudzenie sobie rąk, czyli nie chodzenie po ulicach i bicie innych narodowości, a organizowanie zgromadzeń i wprowadzanie swoich postulatów. Moja historia to losy chłopaka, który wychowywał się z siostrą w domu dziecka i nie zaznał miłości od rodziców. Potem wyjeżdżają na Wyspy, gdzie zaczynają pracować i spotykają się z rasizmem. Czują się wyobcowani, co przenosi się na ich poźniejsze poglądy. Ich nieszczęście wyniesione z domu powoduje, że są agresywni w stosunku do innych. Będzie to dosyć mroczny film, w czerni i bieli, dużo na takim zimnym dźwięku. Jest to przede wszystkim film o braku miłości i smutnych, pogubionych ludziach.

Przejdźmy zatem do weselszych tematów. Wiem, że Twoją drugą pasją jest muzyka i w marcu rozpoczynasz pracę nad swoją debiutancką płytą. Mógłbyś przybliżyć nam, w jakim gatunku będzie ona utrzymana?

Są to głównie piosenki chłopaka z gitarą, który śpiewa o miłości i stracie. Połowę swojego życia gram na gitarze, dotychczas głównie covery, ale od jakichś dwóch lat zacząłem sam pisać i tworzyć muzykę, a potem nagrywać te piosenki na iPhone’a. Wysłałem je mojemu agentowi, on wysłał je producentowi muzycznemu i okazało się, że jest w tym potencjał. Tak więc nagrywamy płytę - na razie będzie to EP-ka. Moja osobista podróż, opowiadająca o ostatnich kilku latach mojego życia. Nie będą to jakieś mocne rockowe brzmienia, bardziej moje subtelne aranże. Na razie chcemy wejść do studia, nagrać profesjonalnie moją gitarę i śpiew, a potem zastanowimy się, co do tego dorzucić. Sam jestem ciekaw, do czego mnie to zaprowadzi. Będzie to całkowicie moja płyta, nikt nie narzuci mi niczego, czego bym nie chciał.

A sam jakiej muzyki najbardziej lubisz słuchać, jakimi artystami się inspirujesz?

W wieku 14 lat zwariowałem na punkcie zespołu Dave Matthews Band - jest to zespół grający szeroko pojęty rock alternatywny. Dave Matthews urodził się w RPA, potem wyemigrował do Stanów Zjednoczonych i będąc barmanem w knajpie w Charlottesville, poznał jazzowych muzyków i razem stworzyli zespół. Od dwudziestu kilku lat prawie cały czas są w trasie. Uczyłem się grać od jego piosenek, zresztą bardzo ciężkich do zagrania. Znalazłem w tym zespole coś wyjątkowego, aż trudno mi to opisać. Ich muzyka towarzyszy mi cały czas, chociaż nie zamykam się na inne brzmienia. Słucham hip hopu, muzyki klasycznej, poezji śpiewanej - dużo, bardzo dużo muzyki.

Jak spędzasz swój wolny czas, kiedy nie zajmujesz się aktorstwem i muzyką?

Zajmuję się moimi najbliższymi, z którymi mieszkam, czyli moją dziewczyną i jej córką. Staramy się bardzo aktywnie spędzać wolne chwile: podróżować, chodzić do kina, malować, grać w gry - na ile czas nam pozwala, ponieważ dużo pracujemy.

Mógłbyś na zakończenie sprecyzować swoje plany na najbliższy czas? Jak wyobrażasz sobie swoją przyszłość?

Dostaję wspaniały scenariusz, gram piękną rolę, być może jakiegoś muzyka-geniusza albo kogoś, kto walczy z jakąś ułomnością. Film staje się bardzo popularny, ja jestem zadowolony z siebie i efektów mojej pracy. Nagrywam kolejną płytę, gram koncerty, dużo podróżuję, otaczam się tymi samymi bliskimi ludźmi, którymi do tej pory się otaczałem. Jestem szczęśliwy, zdrowy i wyluzowany.


Zapraszam do polubienia oficjalnej strony serialu „Korona królów” na Facebooku:
https://www.facebook.com/koronakrolowTVP/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz