środa, 17 stycznia 2018

Rozmowa z Tomaszem Ciachorowskim

Tomasz Ciachorowski jest aktorem teatralnym i serialowym, który zdobył popularność rolami Jana Złotopolskiego w „Złotopolskich” i Michała Duszyńskiego w „Majce”. Od dwóch lat możemy go oglądać w serialu „M jak miłość”, w którym wciela się w postać Artura Skalskiego. Obecnie występuje również w spektaklu „Ranny ptaszek”, gdzie gra bezdomnego Parkera. W wywiadzie Tomasz opowiada między innymi o początkach swojej kariery aktorskiej, kulisach serialu „M jak miłość”, sporcie i planach na przyszłość.

(Foto: Marcin Wiśnios)

Po raz pierwszy pojawiłeś się na ekranie w 2008 w serialu „Niesamowite historie”, potem przyszły role w „Złotopolskich” i „Majce”. Jak wspominasz swoją pierwszą styczność z kamerą?

W produkowanym we Wrocławiu serialu „Niesamowite historie” zagrałem epizodzik. Byłem wtedy na etacie w Lubuskim Teatrze Dramatycznym w Zielonej Górze. Zaproponowano mi jeden dzień zdjęciowy. To był mój debiut na profesjonalnym planie zdjęciowym. Nie stresowałem się jakoś specjalnie, bo na planie towarzyszyła mi koleżanka z teatru. Zagraliśmy razem dwie scenki. Jakiś czas później zadzwoniła do mnie agentka z zaproszeniem na casting do „Złotopolskich”. Okazało się, że szukano nowego bohatera po odejściu z serialu Andrzeja Nejmana. Pamiętam, że miałem bardzo miły casting z Magdą Stużyńską. Już kiedy opuszczałem budynek TVP na Woronicza, dostałem telefon i powiedziano mi, że bardzo dobrze wypadłem i mogę spodziewać się propozycji. Tak też się stało - wcieliłem się w Janka Złotopolskiego, a potem kolejne role posypały się jedna po drugiej.

Po rolach w „Złotopolskich” i „Majce” przylgnęła do Ciebie łatka amanta, z którą trochę zerwałeś, wcielając się później w bardziej złożone postaci i czarne charaktery. Jaki typ bohatera najbardziej Ci aktorsko leży?

Staram się po prostu być jak najbardziej wszechstronnym aktorem i stawiać sobie różnego rodzaju wyzwania. Nie mam nic przeciwko graniu amantów. Nie chciałbym tylko być zaszufladkowany jako aktor, który gra wyłącznie szlachetnych i czarujących mężczyzn w gatunku Michała Duszyńskiego. Dlatego ucieszyło mnie, kiedy parę lat temu producenci dostrzegli we mnie również innego rodzaju potencjał. Od tamtej pory dostaję trochę bardziej zróżnicowane propozycje. Teraz w „M jak miłość” wcielam się w postać Artura, który bywa łajdakiem, ale robi to wszystko z miłości do swojej narzeczonej i jej dziecka. Krzywdy, które sprowadza na innych, wyrządza w afekcie i to w jakiś sposób go usprawiedliwia. Cieszę się, że również z takimi postaciami przychodzi mi się w mojej pracy zmierzyć.

Twój bohater popada w ostry konflikt z serialowym Marcinem czyli Mikołajem Roznerskim.  

W stosunku do Marcina, granego pzez Mikołaja, jestem naprawdę wredny. Przekraczam niejedną granicę, której prywatnie jako Tomasz Ciachorowski nigdy bym nie przekroczył. Mój bohater posuwa się do różnych łajdactw i gróźb. Grając jakąś rolę, aktor stara się jednak zrozumieć postać, w którą się wciela i próbuje przeanalizować drobiazgowo jej motywacje. Uważam, że wszystkimi nami kierują te same impulsy, tylko niektórzy im ulegają, a inni potrafią się im oprzeć. Artur jest taką postacią, która w obronie wartości i osób, na których mu zależy, jest gotowy nie tylko na kłamstwo, ale również na wiele gorszych rzeczy. W jakiś sposób definiuje to jego moralność.

Rozumiem, że poza kamerą pozostajecie z Mikołajem w dobrych relacjach?

Poza kamerą utrzymujemy koleżeńskie relacje, chociaż… Niedawno graliśmy z Mikołajem brawurową bójkę Marcina i Artura. Mimo że ta scena poprzedzona była staranną próbą kaskaderską, w szamotaninie, jaka powstała przy jednym z ostatnich dubli, Mikołaj niefortunnie wymierzył mi cios z kolanka między nogi, przez co wylądowałem w nocy na SOR-ze. Jak możeesz się domyślić, była to bardzo nieprzyjemna kontuzja i przez kolejne dwa tygodnie chodziłem potwornie obolały. Oczywiście nie mam za to do Mikołaja żalu, bo takie rzeczy się w naszej pracy zdarzają i wciąż jesteśmy kolegami, ale wolę z nim od tamtej pory nie zadzierać (śmiech).

Jesteś również aktorem teatralnym i często masz okazję grać z aktorami z wieloletnim doświadczeniem, np. z Barbarą Bursztynowicz w spektaklu „Ranny ptaszek”. Jak wyglądają relacje starszych aktorów z młodszymi - są koleżeńskie, czy jednak trochę na dystans?

Do współpracy z dużo bardziej doświadczonymi aktorami takimi jak Basia Bursztynowicz czy Leon Charewicz, a wcześniej Krystyna Sienkiewicz, podchodzę z dużą pokorą. Nie udaję, że pozjadałem wszystkie rozumy i wszystko już umiem jako aktor, bo tak nie jest. Wciąż mogę się wiele nauczyć od starszych kolegów i staram się czerpać ze współpracy z nimi jak najwięcej. Miałem duże szczęście pracować na jednej scenie z nieprzeciętnie utalentowanymi aktorami. Z jednej strony bacznie ich  obserwuję, a z drugiej, proszę o jakieś wskazówki i pomocną dłoń. Oni z kolei wiedzą, że chętnie słucham ich rad. Otwarcie mówią mi, jeśli dokonałem na scenie niewłaściwego wyboru. Nie odbieram tego krytycznie, bo wspólnie pracujemy na to, by stworzyć jak najlepszą kreację. Leon Charewicz bardzo mi pomógł w pracy nad zbudowaniem roli Parkera w „Rannym ptaszku” i jestem mu za to bardzo wdzięczny.

Skończyłeś studia na Wydziale Oceanotechniki i Okrętownictwa Politechniki Gdańskiej. Czy zdobyte na uczelni umiejętności ścisłe pomogły Ci kiedykolwiek w pracy aktorskiej?

Nieszczególnie. Choć dwukrotnie grałem architektów, a teraz Artur, którego gram w „M jak miłość” para się budowlanką. Dzięki skończonym studiom na politechnice zagadnienia techniczne nie są mi obce i kiedy jako postać nawiązuję do wykonywanej przez nią pracy, to z reguły wiem, o czym mówię. Być może podchodzę też do budowania roli w sposób bardziej analityczny niż moi koledzy, którzy nie są inżynierami.

Często można Cię zobaczyć w serialach i teatrze, ale marzeniem większości aktorów jest oczywiście film. Czy u Ciebie również to marzenie o wielkiej roli filmowej jest obecne?

Oczywiście, bardzo chętnie zagrałbym w filmie! Niestety w Polsce kręci się stosunkowo niewiele filmów i nie tak łatwo jest awansować z ligi telewizyjnej do filmowej. Trzeba wziąć też pod uwagę to, że w większości tych filmów, które powstają w naszym kraju, zazwyczaj pojawiają się te same twarze. Na szczęście powoli się to zmienia i przemysł filmowy coraz bardziej się w Polsce rozrasta. Mam więc nadzieję, że spróbuję w końcu swoich sił w pełnometrażowym filmie fabularnym. Specjalnie jednak nad brakiem takiego zawodowego zadania nie ubolewam. Pracuję jako aktor na różnych polach - nagrywam audiobooki, pracuję na planie serialu, gram w teatrze, a niedawno wziąłem też udział w reality show „Agent - Gwiazdy”.

(Foto: Marcin Wiśnios)

Ostatnio często bywasz też na pokazach mody różnych projektantów i marek. Jak mógłbyś opisać swój styl ubierania się?

Od jakiegoś czasu pracuję nad swoim stylem i przywiązuję coraz większą wagę do tego, co na siebie wkładam. Przede wszystkim jednak te pokazy mody, o których wspomniałeś są dla mnie swego rodzaju spektaklami. To pięknie wyreżyserowane widowiska, w których moda jest tylko jednym z elementów. Po prostu jest dla mnie dużą przyjemnością i wyróznieniem móc w nich uczestniczyć. Uważam, że mamy w Polsce wyśmienitych projektantów. Wielu z nich mam szczęście znać osobiście i doceniam ich twórczość, ale jak wiesz, sam nie jestem przecież żadną ikoną mody i nawet nie pretenduję do tego tytułu.

W wywiadach podkreślasz, że dbasz o sprawność fizyczną i formę, co zresztą po Tobie widać. Jakie są Twoje ulubione sportowe aktywności?

Bieganie cały czas jest moim numerem jeden. Teraz, kiedy jest chłodniej, zwykle robię to albo na siłowni, albo w domu, bo kupiłem sobie bieżnię i w wolnych chwilach z niej korzystam. Przynajmniej raz w tygodniu staram się też pomachać sztangą na siłowni, żeby być w dobrej formie. Ponadto regularnie chodzę na basen, a latem grywam w tenisa. Nie są to może sporty wyczynowe, ale pozwala mi to na utrzymanie jako takiej formy. Jest to też dla mnie świetna odskocznia od różnych trosk i myśli, które nie dają mi spokoju. Taka aktywność fizyczna dobrze robi na głowę.

Bieganiu często towarzyszy słuchanie muzyki, sam wystąpiłeś w teledysku Sylwii Grzeszczak do piosenki „Pożyczony”. Czy to właśnie tego rodzaju muzyka jest Twoją ulubioną?

Bardzo lubię wokal Sylwii Grzeszczak i jej repertuar. Nie ukrywam, że lubię muzykę pop w dobrym wydaniu. Jest to dość lekkostrawny, ale też bardzo przyjemny dla ucha gatunek. Podczas joggingu najcześciej słucham właśnie bardzo rytmicznej muzyki popowej, bo wspaniale motywuje mnie do pokonywania kolejnych kilometrów.

A Tobie samemu zdarza się śpiewać?

Raczej nie. Śpiewam przede wszytkim w spektaklach, bo mnie do tego zmuszono.

Czyli jakieś predyspozycje są?

Jakieś predyspozycje są, bo miałem trzyletni trening wokalny w szkole aktorskiej, więc taką zupełną nogą, jeżeli chodzi o śpiew nie jestem. Uważam jednak, że są aktorzy, którzy robią to dużo lepiej, więc sam nie pcham się do śpiewania, mając świadomość swoich ograniczeń na tym polu.

Pochodzisz z Gdańska, pracowałeś w teatrze w Zielonej Górze, przez pewien czas mieszkałeś w Krakowie, a od siedmiu lat mieszkasz w Warszawie. Które z tych miejsc jest Twoim ulubionym, w którym czujesz się najbardziej komfortowo?

W Gdańsku i w ogóle w Trójmieście wciąż czuję się bardzo dobrze. Z każdym kolejnym rokiem czuję się jednak coraz bardziej u siebie tutaj, w Warszawie. Myślę, że zadomowiłem się w stolicy na dobre. Trudno mi sobie wyobrazić inne miejsce na świecie, w którym chciałbym żyć. Nawet nie ze względu na samo miasto, które skądinąd budzi we mnie dużo pozytywnych skojarzeń, ale też na ludzi, którzy mi tu towarzyszą. Oprócz rodziny w Trójmieście, właściwie wszyscy moi bliscy mieszkają w stolicy i to oni są dla mnie w tym miejscu swego rodzaju kotwicą. Kiedy przebywam dłuższy czas poza Warszawą, to nie tęsknię za betonową dżunglą roztaczającą się wokół Pałacu Kultury i Nauki, tylko właśnie za tymi osobami.

Skoro mowa o bliskich, niedawno mieliśmy rodzinny czas świąt Bożego Narodzenia. Czy mógłbyś zdradzić jak wyglądają one u Ciebie?

Standardowo. Spędzam te święta w Gdańsku z moją mamą i siostrami. Może wyjątkiem na tle innych polskich domów jest późna pora kolacji wigilijnej. Zasiadamy do wigilijnego stołu zazwyczaj dopiero koło 20. Wynika to z tego, że mam bardzo liczną rodzinę i trudno jest się nam wcześniej zebrać do kupy. Jeżeli zaś chodzi o pierwszy i drugi dzień świąt, to staramy się celebrować rodzinne więzi i spędzać ten czas wspólnie - głównie przy stole, jak to się zazwyczaj odbywa w polskich domach. Nie ukrywam, że te święta mają też dla mojej rodziny wymiar religijny i o północy tradycyjnie idziemy wszyscy razem na Pasterkę.

A co szykuje dla Ciebie nowy rok?

Tak naprawdę niewiele mogę zdradzić. Mam na horyzoncie kolejny spektakl, a od marca będzie mnie można oglądać na antenie TVN w programie „Agent”, z czego bardzo się cieszę. Na pewno dałem się tam zauważyć, więc zapraszam przed telewizory!


Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat Tomasza Ciachorowskiego, zajrzyjcie na jego oficjalną stronę:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz