środa, 11 października 2017

Rozmowa z Wojciechem Rotowskim

Wojciech Rotowski jest młodym polskim aktorem, znanym przede wszystkim z roli Jarka Berga w serialu „Na Wspólnej”. Wcześniej występował między innymi w serialu Disneya „Do dzwonka” oraz użyczał głosu jako aktor dubbingowy. Ma również na koncie główne role w kilku spektaklach teatralnych, w tym w przedstawieniu „Czarodziej”, który sam wyreżyserował. Ponadto od kilku lat profesjonalnie zajmuje się iluzją. W wywiadzie Wojciech opowiada między innymi o swojej aktorskiej drodze, tajnikach iluzji oraz zdradza swoje plany na przyszłość.

(Foto: Olga Gładykowska)

Twój debiut sceniczny miał miejsce w Teatrze Rampa w przedstawieniu „O dobry dzień”. Jak wspominasz to swoje pierwsze aktorskie doświadczenie?

Tak, zaczynałem w Teatrze Rampa i Teatrze Muzycznym TINTILO dla dzieci. W Rampie wystąpiłem łącznie w sześciu musicalach. Miałem wtedy dziewięć lat, więc było to dosyć dawno (śmiech). Dla dziecka bycie na scenie jest niesamowitym przeżyciem i doświadczeniem, szczególnie, jeśli chcesz ten zawód uprawiać w przyszłości. Daje świadomość odpowiedzialności za siebie i za cały zespół. Teraz kiedy występuję na scenie, wiele z tych rzeczy, których doświadczyłem jako dzieciak, bardzo mi się przydaje.

Potem grałeś w Teatrze Roma, między innymi główne role w spektaklach „Aladyn” i „Akademia Pana Kleksa”. 

„Aladyn” był dosyć niedawno, ale od „Akademii Pana Kleksa” minęło już dziesięć lat. „Akademia” była dla mnie swego rodzaju trampoliną do artystycznego świata. To właśnie w Romie poznałem muzyków, którzy wzięli mnie na próbę do dubbingu, w tym czasie zacząłem też prowadzić „Teleranek”. Roma to najbardziej prestiżowy muzyczny teatr w Warszawie, pracuje tam mnóstwo dobrych wokalistów i muzyków.

„Aladyn” i „Akademia Pana Kleksa” to książki i filmy, które wielu przywodzą na myśl czasy dzieciństwa. Jakie były Twoje ulubione lektury i produkcje, kiedy byłeś młodszy?

Przyznaję, że „Aladyna” miałem jeszcze na VHS-ie i tłukłem go po sto razy, więc jak już się dowiedziałem, że zagram w tym spektaklu główną rolę, było to dla mnie spełnienie dziecięcych marzeń. Każdy chciał mieć dżina i latać na dywanie, a Roma oferowała taką możliwość. Nad widownią był bowiem podwieszony dywan, na którym siedzieliśmy i który faktycznie latał. „Aladyn” to też przede wszystkim świetna muzyka Alana Menkena - to sztuka dla dzieci, ale jednak na światowym poziomie. Z innych bajek uwielbiałem też „Shreka”, a wcześniej jeszcze „Zaczarowany ołówek”. To była wieczorynka, która najbardziej oddziaływała na moją wyobraźnię i później jak się okazało zająłem się iluzją, nie bez przyczyny (śmiech).

Wspomniałeś, że Teatr Roma otworzył Ci furtkę do dubbingu - podkładałeś głos między innymi pod Cody’ego w „Nie ma to jak statek”, potem wystąpiłeś w serialu Disney Channel „Do dzwonka”. Jak rozpoczęła się Twoja przygoda z Disneyem?

Zaczynałem od dubbingu do serialu „Barney i przyjaciele” i właśnie do tego projektu zaangażowano kilkoro dzieci z Romy. Co ciekawe, był to serial, w którym rozpoczęło swoje kariery wiele disneyowskich gwiazd, między innymi Selena Gomez i Demi Lovato. Miałem wtedy jakieś dwanaście lat. Po kilku latach Disney zaangażował mnie do swojej pierwszej polskiej produkcji czyli „Do dzwonka”. Nakręciliśmy czterdzieści odcinków w miesiąc - dwa odcinki dziennie, ale bardzo krótkie (do 5 minut). Zrobiliśmy tak dwa sezony, czyli łącznie 80 odcinków. Później było też „Do dzwonka Cafe” - już mniej odcinków, ale dłuższe.

Disney to duża i zorganizowana firma z zasadami. Trzeba było pilnować wielu drobnych szczegółów, żeby wszystko było zgodne z ich polityką. Na planie zdjęciowym byli ludzie, którzy pilnowali, żeby nie pojawiło się nic, co nie byłoby, jak oni mówili, „Disney friendly”.

Mogliście sobie w takim razie pozwolić na jakąkolwiek improwizację?

Na szczęście reżyser Tomasz Szafrański tak zajął się serialem, że dawał nam przestrzeń do improwizacji i własnych propozycji. Potrafił odpowiednio wykorzystać nasze umiejętności. Na przykład ktoś bardzo dobrze tańczył, to dostawał w którymś z odcinków scenę tańca i odcinek był pisany pod niego. Były odcinki, że grałem na gitarze, nagrywaliśmy też piosenki i teledyski. Mieliśmy szansę sprawdzenia się w pozaaktorskich aktywnościach takich jak żonglowanie, granie i śpiewanie.


Z grającą w „Do dzwonka” Julią Chatys przeszliście później do serialu „Na Wspólnej”, w którym gracie rodzeństwo. A czy z innymi osobami z ekipy utrzymujesz kontakt?

Z Igą Krefft, Piotrkiem Januszem i Justyną Bojczuk, praktycznie z połową obsady. Piotrek jest teraz studentem na Akademii Teatralnej na kierunku aktorsko-muzycznym, Justyna na Uniwersytecie Muzycznym i nadal pracuje w dubbingu, Julka studiuje aktorstwo w Łodzi. Magda Osińska, która grała Natkę, też jest teraz w Szkole Teatralnej w Krakowie. Kuba Nowak, który grał Tadzia, otworzył w Płońsku własną szkołę tańca. Właściwie wszyscy poszliśmy w artystycznym kierunku.

W „Na Wspólnej” wcielasz się w postać studenta Jarka Berga, którego związek z Elizą przechodził ostatnio kryzys. Jak dołączyłeś do obsady i jak potoczą się dalsze losy Twojego bohatera?

Do obsady trafiłem z castingu, ale ciekawe było to, że pojawiliśmy się w serialu od razu jako trójka rodzeństwa z ojcem, nowy wątek w serialu. Musieli nas dopasować w taki sposób, żebyśmy faktycznie wyglądali jak rodzina, a to nie jest takie proste. Po iluś etapach castingu trafiłem do serialu i tak naprawdę dopiero na planie lub chwilę wcześniej dowiedziałem się, że będę grał razem z Julką Chatys. Z Wojtkiem Brzezińskim, który gra mojego ojca, też już się wcześniej znaliśmy, śpiewaliśmy nawet na jednej scenie okazjonalnie koncerty.

Jeśli chodzi o przyszłość serialowego Jarka, to będzie się działo. Teraz co prawda Jarek i Eliza są trochę w tle, ale niedługo znów będą mieli swój czas. Wracam właśnie z planu, graliśmy moment poważnej zazdrości. Między Elizą i Jarkiem pojawi się jeszcze ktoś i nieźle namiesza. Będzie blisko do… różnych rzeczy, ale już bez przesady, nie mogę za dużo zdradzać! (śmiech)

W każdej postaci aktor pozostawia jakąś cząstkę siebie. Macie jakieś wspólne cechy charakteru z serialowym Jarkiem?

Jakby to nie była dziwna rola, to zawsze przenosi się do niej trochę siebie. Michał Malinowski i Dawid Czupryński grają bardziej ekspresyjnie i mają mocne role, ja po części świadomie, po części nie, jestem trochę spokojniejszy. Po jakimś czasie grania w serialu scenarzyści i reżyserzy widzą jaki ktoś jest i zaczynają pisać rolę pod jego cechy. Wiedzą, że wątek chippendalesów jest lepszy dla Michała i Dawida niż dla mnie.

Niektórzy pewnie by chcieli, żebyś w końcu pokazał pazurki…

Na Facebooku jest taki profil „Ruchacz z Na Wspólnej” i faktycznie mieliśmy z Elizą mocne sceny. Łącznie zagraliśmy trzy sceny seksu i musieliśmy się faktycznie rozebrać, więc… na planie było gorąco. Kręcenie takich scen jest zawsze bardzo ciekawe. Ekipa jest wtedy trochę pomniejszona, ale i tak cała reszta się na to gapi w monitorach podglądowych (śmiech). Najważniejsze, żeby podejść do tego z dystansem i zaufaniem. Jak ktoś decyduje się na zawód aktora, to jego ciało siłą rzeczy staje się narzędziem pracy.

(Foto: Magic Crew)

Od wielu lat fascynujesz się iluzją, uczyłeś się w Państwowej Szkole Sztuki Cyrkowej w Warszawie. Skąd fascynacja tym zawodem?

Kiedy grałem w „Akademii Pana Kleksa” w Teatrze Roma, poznałem Macieja Pola, który zajmował się w spektaklu iluzją połączenia z dwóch części Alojzego Bąbla w pracowni Filipa Golarza. Była to klasyczna sztuczka przecinania człowieka na pół. To właśnie on pokazał mi kilka pierwszych efektów i nakierował mnie, gdzie mogę dalej szukać. Zacząłem po tysiąc razy oglądać na Youtubie sztuczki różnych iluzjonistów, żeby zobaczyć co się tam tak naprawdę dzieje. Później poznałem więcej osób, zacząłem jeździć na kongresy Krajowego Klubu Iluzjonistów i po pewnym czasie do niego dołączyłem. Jeździłem też na seminaria, na których uczyłem się od polskich i zagranicznych iluzjonistów.

Iluzja jest bardzo szeroką dziedziną - można przedstawiać ją w formie stand-upu, małych rzeczy przy stoliku, ale i jako element spektaklu czy wielkie show. Dla mnie iluzja nie jest celem samym w sobie, ale bardziej środkiem wyrażania pewnych myśli i emocji. Trzy lata temu udało mi się wystawić w Teatrze Palladium spektakl „Czarodziej”, w którym staram się przekazać wiarę w marzenia i wartość wyobraźni.

Iluzja to przede wszystkim spryt, zręczność i refleks samego iluzjonisty. Jakie cechy musi mieć osoba, która chce się tym zajmować?

Iluzjoniści mają skrajnie różne osobowości, bo i sama iluzja ma wiele dziedzin. Wielu iluzjonistów uprawia iluzję manipulacyjną, która stawia przede wszystkim na zręczność. Są też jednak iluzjoniści, którzy robią wielkie spektakle, w których liczy się głównie osobowość sceniczna. Inni robią swoje pokazy pantomimicznie - wtedy ważne są ruch i poetyka gestu. Czasem wystarczy zrobić tylko kilka sztuczek, a i tak się to super ogląda. Nie chodzi o ilość, ale o jakość, bo w tym wszystkim sama sztuczka jest najmniej ważna. Najważniejsze jak poprowadzi się całą otoczkę, wprowadzi w historię i wykorzysta trik - wtedy ludzie nie tylko widzą efekt, ale ma on też dla nich znaczenie emocjonalne. Dlatego David Copperfield odniósł sukces, a inni robiąc te same triki niekoniecznie. Copperfield potrafi zrobić jedną sztuczkę, ale zanim ją zrobi przez 10 minut o niej opowiada. A ludzie i tak się świetnie bawią, bo czaruje ich samym sobą.

Czy po tylu latach praktyki zdarzają Ci się wpadki?

Jak mam godzinę pokazu, to tych sztuczek musi się w nim znaleźć kilkanaście. Gdy jest dużo efektów, drobne rekwizyty czy pierwszy raz prezentuję sztuczkę przed widownią, to często zdarzają się nieprzewidziane sytuacje, z których trudno wybrnąć. Jeśli wokalista zafałszuje czy tancerz pomyli krok, to szybko wraca na dobre tory i leci dalej. Kiedy jednak iluzjonista zaczyna robić trik i coś mu na przykład wypada z ręki, to nie ma się jak ratować. Wtedy zazwyczaj najlepiej to spuentować jakimś żartem, czy zupełnie pominąć i szybko przejść do kolejnego triku lub na bieżąco improwizować i tak przekształcać trik, żeby nikt się nie zorientował, że coś poszło nie tak. To jest właściwie najlepsza opcja, ale nie zawsze się da.

(Foto: Magic Crew)

Z tego co wiem jesteś też certyfikowanym pirotechnikiem.

To się też zaczęło w Romie przy okazji iluzji, bo iluzja z pirotechniką bardzo dobrze się uzupełniają. Pirotechnik, Andrzej Banach, pracujący przy „Akademii Pana Kleksa” zaczął mi pokazywać różne tajniki tego zawodu. Po kilku latach nauki zrobiłem szkolenie i egzamin państwowy w Wojskowym Instytucie Technicznym Uzbrojenia, który daje uprawnienia do robienia pokazów pirotechniki. Z kolei dwa lata temu w Szkole Głównej Służby Pożarniczej zdobyłem uprawnienia inspektora ochrony przeciwpożarowej - jak już wiedziałem jak podpalać, to chciałem się też dowiedzieć jak gasić. Jeżeli robi się pirotechnikę wewnętrzną, a ja taką się głównie zajmuję w teatrze, to warto wiedzieć jak się zachować w przypadku pożaru i jak go w razie czego zgasić.

W Twoim życiu ważną rolę odgrywa również muzyka - skończyłeś szkołę muzyczną na kierunku saksofon, umiesz też dobrze grać na gitarze. Jakiej muzyki najbardziej lubisz słuchać?

Myślę, że każdy kto się zajmuje sztuką, czerpie dużo z muzyki, a dla mnie jest ona szczególnie ważna. Moja dziewczyna śmieje się ze mnie, że po prostu chodzę i nucę (śmiech). Korzystam z muzycznych doświadczeń między innymi przy tworzeniu krótkich filmów i pokazów magicznych. Jeździmy teraz po całej Polsce ze spektaklami dla Kinder Niespodzianki, występowaliśmy między innymi w Gdańsku, Łodzi i Wrocławiu. Gramy 48 spektakli w ciągu miesiąca. Dzięki muzycznemu wykształceniu mogę rozmawiać z kompozytorem o muzyce do danego triku w jego języku - wiem co to są takty, synkopy, nuty czy instrumenty. Potrafię mu wytłumaczyć czego potrzebuję.

Jeśli chodzi o to czego słucham, ostatnio dużo siedzę w jazzie, bo mam poczucie, że taka radiowa muza z bitem jest fajna, ale bardzo przewidywalna. Jazz czy muzyka klasyczna dają dużo więcej zaskoczeń i wirtuozerii, bo jeżeli jazzowy artysta zaczyna jakieś solo, to nawet on sam nie wie do końca, jak ono się potoczy. Świetnie opisuje to Herbie Hancock w swojej autobiografii, którą ostatnio czytałem.

Rok temu skończyłeś reżyserię w Warszawskiej Szkole Filmowej, masz już za sobą pierwsze filmowe projekty: spektakl „Czarodziej” czy filmy kręcone z Warsztatową Akademią Musicalową. To właśnie z reżyserią zamierzasz związać swoją przyszłość?

Ostatnio reżyseria kręci mnie nawet bardziej niż aktorstwo. Daje mi większą przestrzeń i swobodę do wyrażenia siebie. Będąc aktorem, tworzy się postać, ale w oparciu o scenariusz i zgodnie ze wskazówkami reżysera. Będąc scenarzystą czy reżyserem, masz możliwość popuścić wodze wyobraźni i kreować wszystko. Jedno jednak nie wyklucza drugiego - jeżeli mam możliwość grania, to gram, ale nie wypełnia mi to 100% czasu. Jestem parę dni w miesiącu na planie, trochę gram w Capitolu i Palladium, robię pirotechnikę w kilku teatrach, ale mam też przestrzeń, aby spełniać się reżysersko. Na razie nie mam musu, żeby z czegokolwiek rezygnować. Jestem typem człowieka, który nie lubi stać w miejscu i ciągle musi próbować różnych nowych rzeczy.


Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat Wojciecha Rotowskiego, zajrzyjcie na jego oficjalną stronę internetową:
http://www.magiccrew.pl
https://www.facebook.com/WojciechRotowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz