czwartek, 19 października 2017

Rozmowa z Antonim Pawlickim

Antoni Pawlicki jest jednym z najzdolniejszych polskich aktorów młodego pokolenia. Debiutował na deskach Teatru Nowego w Poznaniu rolą Romea w spektaklu „Romeo i Julia”, zaś na wielkim ekranie pojawił się po raz pierwszy w wielokrotnie nagradzanym filmie „Z odzysku”. Sympatię widzów zyskał przede wszystkim rolami Janka Markiewicza w serialu „Czas honoru” oraz komisarza Michała Orlicza w „Komisarzu Alexie”. Grał również w takich produkcjach jak „Katyń”, „Jutro idziemy do kina” i „Big Love”. W wywiadzie Antoni opowiada między innymi o początkach swojej kariery, aktorskich wyzwaniach, podróżach i planach zawodowych.

W Iranie obok budynku zaprojektowanego przez Zahę Hadid

Pochodzisz z rodziny filmowców, jesteś synem operatora, bratankiem producenta filmowego i wnukiem aktorki. Od dziecka wiedziałeś, że chcesz pójść w stronę aktorstwa?

Myśl, żeby zostać aktorem, zrodziła się we mnie jeszcze w szkole podstawowej. Poszedłem do liceum o profilu estradowym, w którym aktor Marcin Sosnowski prowadził warsztaty teatralne. Ta szkoła przygotowała mnie do tego, żeby dostać się później na Akademię Teatralną w Warszawie na Miodowej.

U mnie w domu zawsze panowała opinia, że zawód aktora jest interesujący, a aktorzy mają ciekawe życie. Moja mama fascynowała się teatrem, podziwiała aktorów i prowadzała nas na spektakle. Babcię Barbarę Rachwalską, zapamiętałem jako babcię, a nie jako aktorkę, ponieważ zmarła, kiedy miałem 10 lat. Wiedzę na temat jej życiorysu zawodowego zbadałem dopiero pisząc pracę magisterską.

Z tego co wiem napisałeś tę pracę, bo zaczęło się o Ciebie dopominać wojsko.

Rok po skończeniu Akademii Teatralnej nie mieszkałem już z rodzicami, ale ciągle byłem u nich zameldowany, przez co nie odbierałem wezwań do wojska. Pewnego dnia policja zapukała o szóstej rano do mojej mamy i wręczyła jej pismo z wezwaniem do jednostki i informacją, że jeśli się nie stawię, to zostanę uznany za dezertera. Oczywiście odwołałem się od tej decyzji w Wojskowej Komendzie Uzupełnień na Mokotowie i powiedziano mi, że mam rok na napisanie pracy magisterskiej. Pomyślałem sobie, że może to jakiś rodzaj pójścia na łatwiznę albo nieskromność, ale napiszę ją o mojej babci, bo niewiele o niej wiedziałem. Ludzie ze środowiska aktorskiego mówili o niej wiele dobrego, interesowało mnie też jej podejście do zawodu. Wielu aktorów czuje się niespełnionych i ciągle chce więcej, a ona w sobie tego „chciejstwa” nie miała. Mam marzenie, żeby kiedyś wydać tę pracę magisterską w formie krótkiej biografii, bo warto przypomnieć jej życiorys i dokonania.

Wspomniałeś o tym aktorskim „chciejstwie”, sam miałeś debiut aktorski na III roku studiów główną rolą w filmie „Z odzysku”, nagradzanym na europejskich festiwalach. Miałeś taki moment, że uderzyła Ci sodówka? Koledzy z roku na pewno trochę Ci zazdrościli…

Dostałem za tę rolę nagrodę Najlepszego aktora w Salonikach i Bratysławie, byłem na festiwalach w Toronto, a przede wszystkim film dostał się do oficjalnej selekcji w Cannes, ale sodówka nie mogła mi uderzyć do głowy, bo po „Z odzysku” bardzo długo nie dostawałem kolejnych propozycji. Właściwie huśtawka braku pracy i jej posiadania towarzyszy mi cały czas. Stałą pracę miałem tylko wtedy, kiedy grałem w serialu „Komisarz Alex”, gdzie kręcono jedną serię po drugiej.

Można powiedzieć, że wysłużyłeś swoje jako żołnierz, grając w filmach i serialach historycznych jak „Czas honoru”, „Katyń” czy „Jutro idziemy do kina”. Traktujesz te role jak każde wyzwanie aktorskie, czy też może widzisz w nich przejaw swojego patriotyzmu?

To dobre pytanie. Oczywiście z jednej strony jako aktor traktuję te role jako zwykłe wyzwanie, bo tak musimy do tego podchodzić. Z drugiej jednak czuję, że robienie takich filmów jest bardzo ważne. Wymienione przez ciebie produkcje były wartościowe, więc cieszę się, że mogłem wziąć w nich udział. Jeżeli w jakiś sposób przyczyniły się do budowania świadomości narodowej, to fantastycznie i jestem dumny, że miałem w tym swój skromny udział. Zawsze fascynowałem się historią i uważam, że należy pamiętać o tym, skąd pochodzimy i jaka jest nasza historia.

Akcja BohaterON

Twoja rodzina od pokoleń jest związana z Warszawą, Twój wujek walczył w Powstaniu Warszawskim. Jak tradycja o wydarzeniach z 1944 była przekazywana w Twojej rodzinie?

Moi rodzice są z wykształcenia archeologami, zatem ciekawość historii wyniosłem z domu. Mój brat też jest fascynatem historii i zawsze podrzucał mi różne ciekawe książki do czytania. Jest dla mnie autorytetem, jeśli chodzi o wiedzę historyczną. Musimy mieć świadomość, że historia może być manipulowana i interpretowana w różny sposób. Trzeba umieć na podstawie zebranej wiedzy wyrobić sobie własne zdanie na jej temat, a nie tylko polegać na zdaniu innych ludzi.

Mój wujek walczył w Powstaniu, po wojnie wyemigrował do Anglii i mieszka na stałe w Londynie. Pochodził z biednej praskiej rodziny, cała rodzina zginęła w czasie wojny, więc nie miał za bardzo do czego wracać. Zawsze jednak pamięta, że jest Polakiem i co roku przyjeżdża na obchody rocznicy Powstania Warszawskiego. Spotkania z nim są dla mnie bardzo wartościowe. Bardzo ważne jest, abyśmy rozmawiali z naszymi dziadkami, bo ich bezpośrednie relacje na temat przeszłości są najbardziej interesujące.

Sam zaangażowałeś się w akcję BohaterON, w której młodzi ludzie wspierają bohaterów Powstania Warszawskiego, wysyłając im kartki.

To jest niewątpliwie bardzo fajna akcja, która może być pożyteczna dla obu stron. Myślę, że nawet bardziej dla osób, które te kartki wysyłają. Od tamtych pokoleń możemy się uczyć kindersztuby, skromności i szacunku. Jestem świeżo po lekturze fenomenalnej książki Jana Nowaka-Jeziorańskiego „Kurier z Warszawy”. Uważam, że każdy powinien ją przeczytać, zwłaszcza jeśli interesuje się tematem Powstania Warszawskiego. Pokazuje ona tragizm sytuacji, w jakiej znalazła się Armia Krajowa w czasie Powstania oraz pokazuje jak Polacy są niepokorni i potrafią zdobyć się na czyny, które zapisują się na kartach historii całego świata.

Twoje role niejednokrotnie wymagały od Ciebie metamorfoz i przemian, przykładem może być postać Jerzego Ficowskiego w „Papuszy”. Które z tych aktorskich wcieleń były najbardziej wymagające?

Postać Ficowskiego niewątpliwie była dla mnie sporym wyzwaniem. Musiałem wcielić się w rolę człowieka obdarzonego ogromną wiedzą, dużo mądrzejszego niż ja (śmiech). Oddanie charakteru tej postaci, jej wrażliwości i intelektu, wymagało ode mnie dużego poświęcenia. W „Jutro idziemy do kina” miałem z kolei do zagrania rolę chłopaka, który jest przestraszonym intelektualistą, nie chce iść do wojska i zostaje lekarzem. Wymyśliłem sobie, że zagram go w okularach, które dodadzą mi fajtłapowatości. Na drugim biegunie mogę postawić na przykład film „Drzazgi”, gdzie musiałem zagrać kibica Górnika Zabrze. Świat kibiców jest mi kompletnie obcy, a piłką nożną nie interesuję się w ogóle. Wiele wysiłku wymagał ode mnie również film „Big Love”, w którym grałem chłopaka, który zabija swoją dziewczynę. Im więcej muszę od siebie wymagać, żeby zbudować rolę, tym bardziej mnie ona fascynuje.

Czyli można powiedzieć, że aktorstwo uczy Cię empatii i zrozumienia dla różnych ludzkich odmienności?

To prawda. Wydaje mi się, że każdy człowiek ma w sobie wszystkie kolory. Nasze życie i wychowanie kształtuje jacy jesteśmy, ale tak naprawdę każdy człowiek może być i mordercą, i poetą. Aktor zmusza się do wewnętrznych poszukiwań tych innych barw, bo przecież nadal jestem sobą, grając jakąś postać. Masz rację, że aktorstwo uczy zrozumienia różnych postaw. Z podwórka wyniosłem, że nikt nie lubi policjantów, a przygotowując się do roli w „Komisarzu Alexie”, miałem okazję poznać życie policjantów kryminalnych z Łodzi i przestałem już mówić takie bzdury. To są ludzie, którzy cały czas żyją w totalnym stresie i konflikcie. Nabrałem do ich pracy dużego szacunku.

Na planie filmu „Legiony”

Na pewno szacunku do innych kultur uczą Cię też podróże, a wiem, że bardzo lubisz zwiedzać świat. Miałeś już okazję być w Afryce, Azji, Ameryce i różnych częściach Europy. Masz swoje ulubione miejsce, „raj na ziemi”, który odkryłeś?

Miejscem, które bardzo pokochałem, są Indie, będące kompletnie inną planetą niż Europa i świat zachodni. Są też miejscem, w którym większość ludzi żyje dniem dzisiejszym. Jeżeli podróżuje się po tym kraju samemu i mądrze, to Indie okazują się krajem, w którym można robić wszystko. Hindusi mają mnóstwo pomysłów na to jak żyć. Ostatnim moim fenomenalnym odkryciem jest Iran, którego kultura perska obfituje w bogactwo architektury i sztuki. Ludzie są niebywale mili i kulturalni - nigdzie na świecie czegoś takiego nie spotkałem. Oczywiście w naszych głowach pokutuje stereotyp, że Iran to niebezpieczny kraj fanatyków religijnych, ale prawda jest taka, że takie myślenie to stek bzdur. To jedno z miejsc, w których czułem się najbezpieczniej. Na pewno kiedyś tu wrócę. Zarówno Iran jak i Indie fascynują mnie również pod względem ogromnego bogactwa przyrodniczego.

Wziąłeś udział w programie „Azja Express”, w którym gwiazdy podróżują przed kamerami po Indiach za dolara dziennie, wykonując przy tym różne dziwne i zabawne zadania. Skąd pomysł, aby dołączyć do tego projektu?

Jako dziecko byłem harcerzem i od zawsze lubiłem grę w podchody, więc jak zaproponowano mi grę w podchody w Indiach, to pomyślałem, że warto się skusić (śmiech). Nie będę ukrywał, że jest to też jakiś rodzaj pracy, bo w końcu nam za to płacą. Troszkę żałuję, że ten program skupia się głównie na naszych wzajemnych relacjach, a mało opowiada o naszym kontakcie z mieszkańcami Indii. Jeździliśmy najróżniejszymi środkami lokomocji, autobusami wypełnionymi bosymi ludźmi z workami z jęczmieniem między nogami, wpatrzonymi w telewizor, na którym leciał bollywoodzki teledysk. My zaś z uśmiechem z nimi tańczyliśmy. Bardzo wartościowe było też dla mnie w programie to, że zmuszał nas do mieszkania w prywatnych domach. Z jednej strony nigdy nie podróżuję z biurami podróży, ale z drugiej podczas wycieczek zazwyczaj zatrzymuję się w tanich hotelach. W „Azja Express” naprawdę musieliśmy wejść w prywatne życie obcych osób.

Wiedziałem jednak, że biorę udział w show, dlatego wziąłem ze sobą Pawła Ławrynowicza, z którym już wcześniej dużo podróżowałem po Indiach i wiedziałem, że sprawdzi się w trudach podróży, ale zarazem jest facetem, który mówi to co myśli i może budzić pewnego rodzaju kontrowersje.

Z Pawłem Ciołkoszem, z którym występuje w spektaklu „Matki i synowie”

Wspomniałeś o oglądaniu w Indiach bollywoodzkich teledysków, sam wystąpiłeś w dwóch polskich, do piosenki Izy Lach „Chociaż raz” i zespołu Syrop „Młynek”. Jaka muzyka siedzi w Twojej głowie?

Występy w tych teledyskach to były z mojej strony raczej koleżeńskie przysługi. W zespole Syrop jest mój kumpel z liceum czyli Igor Seider, a reżyserem operatorem teledysku Izy Lach był z kolei mój drugi kolega. Co do ulubionej muzyki, jadąc na wywiad, słuchałem Radiohead. Na co dzień słucham jednak najróżniejszych utworów, od Charliego Hadena i Stana Getza do Metalliki. Czasem lubię jazz, czasem cięższe brzmienie. Muszę przyznać, że podoba mi się też muzyka elektroniczna i house - jestem stałym bywalcem na Audioriver Festival w Płocku. Nie jest więc tak, że jestem przywiązany do jednego gatunku.

W przyszłym roku w kinach ma się pojawić film „Legiony”, w którym grasz jedną z głównych ról. Jakie są Twoje najbliższe aktorskie plany?

„Legiony” są na razie w fazie realizacji - pewna część zdjęć już się odbyła, niedługo będzie kolejna. Prawdopodobnie film ukaże się w rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości. Teraz w listopadzie zapraszam z kolei na spektakl „Polowanie na łosia”, który będziemy grać w Teatrze IMKA w Warszawie. Tekst Michała Walczaka z doborową obsadą: Piotr Cyrwus, Leszek Lichota, Grażyna Wolszczak, Agnieszka Więdłocha i ja. Groteska, dużo śmiechu, ale mądre, bo opowiadające o tym, jak bardzo w wieku 30 lat jesteśmy jeszcze niedojrzali.


Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat Antoniego Pawlickiego i jego aktorskich planów, zachęcam do śledzenia oficjalnej strony aktora:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz