sobota, 23 grudnia 2017

Interview with Jake T. Austin

Jake T. Austin is an American actor, well-known for his roles in TV series "Wizards of Waverly Place" (with Selena Gomez and David Henrie) and "The Fosters" and movies "Johnny Kapahala: Back on Board" and "Tom Sawyer & Huckleberry Finn". He also did a voice-over of Diego in "Dora the Explorer" and Alex in "The Emoji Movie". Recently he played the role of Chris in a touching drama "The Valley". In the interview, Jake is talking about playing in Disney TV shows, new acting challenges, sports and his Polish roots.


You became popular after playing in Disney movies and TV shows like "Johnny Kapahala: Back on Board" and "Wizards of Waverly Place". Do you remember your first audition for a Disney TV show? What was the most exciting aspect of being a Disney star? 

I was lucky to have the opportunity to work on such fun, interesting projects at such a young age. The film "Johnny Kapahala: Back on Board" was one of my first live action films. And "Wizards of Waverly Place" was my first live action series. I remember the auditions for both projects. It was when I was 12 and 13. And both auditions started in New York. The call backs were in Los Angeles at Disney. I was so nervous, but I remember in the audition for "Wizards", Selena talked to me beforehand and told me she really wanted me to do well. That was encouraging and gave me the confidence I needed for the final audition.

"Wizards of Waverly Place" was one of the most popular Disney TV series and you were playing Max Russo for six years (counting "The Wizards Return: Alex vs. Alex"). The character you played was sometimes crazy, sometimes unpredictable, but always very funny. Do you share any similarities with Max and did this role influence your own personality or attitude to life in any way? 

Portraying Max Russo has definitely been one of the highlights of my life and career. It was a bit challenging for me to play a character who was sort of oblivious to most things. And often times, the character of Max served as the comedic relief for the series. So that was definitely something I felt responsible for and enjoyed very much. As far as how the character has influenced my own personality, I would say that every character an actor plays is uniquely different and often times, brings their own set of challenges and experiences. Playing Max Russo was a lot of fun for me because the character was so unpredictable and spontaneous, which can enhance life in many ways. And it always makes for an interesting story.

You are now a grown-up man and your roles are becoming more mature and complex, for example in "Law & Order: Special Victims Unit" or "The Fosters". What kind of roles do you prefer to play: comedians, villains or romantics? How can you describe your "dream role"?

I’ve been fortunate to be able to be a part of so many wonderful projects from animation and roles for younger audiences to more mature content and that is something I’m grateful for. I think it’s important to try new things and to take risks. With each role, I want to push myself further than I’ve gone before. I’m constantly pursuing the unknown. My dream role would be portraying a historical figure in a compelling story based on true events. Films based on true events are always fascinating to me because I love to do research for projects, especially if the character I’m playing is based on a real person.

You are also a voice actor, you were voicing Diego in "Dora the Explorer", Khumba in "Khumba" and Blue Beetle in "Justice League vs. Teen Titans". How do you prepare your voice for this job - is it a challenging experience for you?

Doing voice-overs for animated projects is challenging but a lot of fun for me personally, as an actor. Preparing for voice-work requires understanding the character, how they sound, what they look like, etc. You must use your imagination and try to picture what the scene or character is going to look like because, often times, actors are brought in to the studio to record their lines months before final animation is completed.


Your real name is Jake Szymanski and I know that your father is of Polish ancestry. Can you tell us more about your Polish origins? Do you know any Polish words or traditions?

My grandfather’s name was Joseph Szymanski. He was born in Poland in 1942 along with my great-uncles and aunts. They came to the United States during World War II and never returned to Poland. Growing up, my relatives would share stores of life in Poland. They would speak Polish and introduced me to many local recipes and dishes from Poland. Unfortunately, many of my Polish relatives have passed away since then, however there are a few relatives still in Poland I would love to meet. It has always been a dream to visit Poland with my father and perhaps I will have that chance one day. I’m very proud of my Polish heritage.

In 2016 you had an adventure with dancing in "Dancing with the Stars", you also played a baseball player in "The Perfect Game" and a wrestler in "The Fosters". What are your favourite sport activities and ways of spending your free time?

My favorite sport is baseball, I played for many years as a child. And my favorite hobby is writing. For the past few years, I’ve been developing my own scripts. Hopefully I’ll have the chance to direct one of them some day. That is one of my goals.

This year your new film "The Valley" with a strong message against bullying was shown on multiple film festivals. Can you briefly describe the role you played in this movie? What more can we expect from you in 2018?

"The Valley" is a drama set in Silicon Valley. I play Chris, a popular high school teen who develops a crush on the main character in the film, played by Agneeta Thacker. Without revealing too much about the plot, the overall message of the film is to be kind to others and spend time with the ones you love, because you never know what will happen.


If you want to learn more about Jake T. Austin, please visit his official profile on Facebook:

Wywiad z Jake'iem T. Austinem

Jake T. Austin jest amerykańskim aktorem, znanym przede wszystkim z ról w serialach „Czarodzieje z Waverly Place” (z Seleną Gomez i Davidem Henriem) i „The Fosters” oraz filmach „Johnny Kapahala: Z powrotem na fali” i „Tom Sawyer i Huckleberry Finn”. Podkładał również głos między innymi pod Diego w serialu “Dora poznaje świat” i Alexa w „Emotki. Film”. Niedawno zagrał z kolei Chrisa w przejmującym filmie dramatycznym „The Valley”. W wywiadzie Jake opowiada o graniu w disneyowskich produkcjach, nowych aktorskich wyzwaniach, sporcie i polskich korzeniach.


Zdobyłeś popularność grą w disneyowskich filmach i serialach jak „Johnny Kapahala: Z powrotem na fali” i „Czarodzieje z Waverly Place”. Pamiętasz swój pierwszy casting do produkcji Disneya? Jaki jest najbardziej ekscytujący aspekt bycia disneyowską gwiazdą?

Miałem ogromne szczęście brać udział w wielu zabawnych i niezwykle interesujących projektach w bardzo młodym wieku. Film „Johnny Kapahala: Z powrotem na fali” był jednym z moich pierwszych filmów live-action, a „Czarodzieje z Waverly Place” pierwszym serialem. Pamiętam castingi do obydwu projektów. Miałem wtedy odpowiednio 12 i 13 lat. Obydwa przesłuchania zaczynały się w Nowym Jorku, a drugie etapy odbywały się w siedzibie Disneya w Los Angeles. Bardzo się denerwowałem, ale pamiętam, że przed castingiem do „Czarodziejów” rozmawiałem z Seleną i powiedziała mi, że bardzo by chciała, abym dobrze wypadł. To mnie ośmieliło i dało pewność siebie, której potrzebowałem na finałowe przesłuchanie.

„Czarodzieje z Waverly Place” byli jednym z najpopularniejszych seriali Disneya, a postać Maxa Russo grałeś w nim przez sześć lat (licząc „Powrót czarodziejów: Alex kontra Alex”). Postać, w którą się wcielałeś, czasem była szalona, czasem nieprzewidywalna, ale zawsze bardzo zabawna. Czy masz z Maxem jakieś cechy wspólne i czy ta rola wpłynęła jakoś na Twoją własną osobowość i podejście do życia?

Wcielanie się w postać Maxa Russo zdecydowanie było jednym z najważniejszych momentów w moim życiu i karierze. Granie bohatera, który w wielu sprawach jest dosyć nieogarnięty, było dla mnie pewnym wyzwaniem. Postać Maxa wielokrotnie w komiczny sposób rozładowywała atmosferę. Tak więc zdecydowanie czułem się za tę rolę odpowiedzialny i bardzo mi się ona podobała. Jeśli chodzi o to jak ta postać wpłynęła na mój charakter, powiedziałbym, że każdy grany przez nas bohater jest unikatowy i wielokrotnie przynosi własny zestaw wyzwań i doświadczeń. Granie Maxa Russo sprawiało mi też frajdę z tego względu, że był to bohater bardzo nieprzewidywalny i spontaniczny. Te cechy bardzo ubogacają życie i składają się na ciekawą historię.

Teraz jesteś już dorosłym mężczyzną i Twoje role też stały się bardziej dojrzałe i złożone, na przykład w „Prawo i porządek: sekcja specjalna” i „The Fosters”. Jakie postaci najbardziej lubisz grać: komediantów, czarnych charakterów czy romantyków? Jak mógłbyś opisać swoją „wymarzoną rolę”?

Miałem szczęście być częścią wielu niesamowitych projektów, od animacji i ról dla młodszych odbiorców do bardziej dojrzałych produkcji. Jestem za to ogromnie wdzięczny. Myślę, że ważne jest, abyśmy ciągle próbowali nowych rzeczy i podejmowali ryzyko. Z każdą kolejną rolą chcę wymagać od siebie więcej niż dotychczas. Cały czas poszukuję nieznanego. Moją wymarzoną rolą byłoby zagranie historycznej postaci we wciągającej, opartej na faktach opowieści. Filmy bazujące na prawdziwych wydarzeniach zawsze mnie fascynują. Szczególnie lubię przygotowywać się i robić research do ról, gdy wiem, że postać, którą gram jest oparta na prawdziwej osobie.

Jesteś również aktorem dubbingowym, podkładałeś głos pod Diego w „Dora poznaje świat”, Kumbę w „Kumbie” i w Blue Beetle’a w „Liga Sprawiedliwości kontra Młodzi Tytani”. Jak przygotowujesz swój głos do tej pracy - czy to dla Ciebie trudne wyzwanie?

Praca w dubbingu do filmów i seriali animowanych jest skomplikowana, ale sprawia mi jako aktorowi dużo zabawy. Przygotowanie do pracy głosowej wymaga zrozumienia bohatera, tego jak brzmi i jak wygląda itp. Musisz użyć swojej wyobraźni i próbować zwizualizować sobie jak scena i postać będzie wyglądać, ponieważ wielokrotnie aktorzy przychodzą do studia nagrać ich kwestie miesiące przed stworzeniem finalnej wersji animacji.


Naprawdę nazywasz się Jake Szymanski i wiem, że Twój tata ma polskie korzenie. Czy mógłbyś opowiedzieć nam więcej o swoim polskim pochodzeniu? Czy znasz jakieś polskie słowa lub tradycje?

Mój dziadek nazywał się Joseph Szymanski. Urodził się w Polsce w 1942, podobnie jak jego siostry i bracia. Przybyli do Stanów Zjednoczonych w czasie II wojny światowej i już nigdy nie wrócili do ojczyzny. Kiedy dorastałem, krewni dzielili się ze mną opowieściami o życiu w Polsce. Mówili po polsku i zapoznawali mnie z lokalnymi przepisami i polskimi potrawami. Niestety, wielu z moich polskich krewnych już nie żyje, chociaż nadal kilku członków rodziny mieszka w Polsce i chciałbym ich kiedyś poznać. Zawsze marzyłem, aby przyjechać z tatą do Polski i być może pewnego dnia będę miał szansę. Jestem bardzo dumny z moich polskich korzeni.

W 2016 miałeś krótką przygodę z tańcem w „Dancing with the Stars”, grałeś też baseballistę w „The Perfect Game” i wrestlera w „The Fosters”. Jakie są Twoje ulubione aktywności sportowe i sposoby spędzania wolnego czasu?

Moim ulubionym sportem jest baseball, w który gram od dzieciństwa. Moim ulubionym hobby jest z kolei pisanie. Przez ostatnich kilka lat pisałem swoje własne scenariusze. Mam nadzieję, że uda mi się kiedyś któryś z nich wyreżyserować. To jeden z moich życiowych celów.

W tym roku Twój nowy film „The Valley” z silnym przekazem przeciw przemocy został pokazany na kilku festiwalach filmowych. Czy mógłbyś krótko opisać rolę, którą odgrywasz w tej produkcji? Czego jeszcze możemy od Ciebie oczekiwać w 2018?

„The Valley” to dramat rozgrywający się w Dolinie Krzemowej. Gram Chrisa, popularnego nastolatka ze szkoły średniej, który zakochuje się w głównej bohaterce filmu, granej przez Agneetę Thacker. Nie będę zdradzał szczegółów scenariusza, ale głównym przekazem filmu jest to, by być dobrym dla innych i spędzać jak najwięcej czasu z ludźmi, których kochasz, ponieważ nigdy nie wiesz, co może się wydarzyć.


Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat Jake'a T. Austina, zaglądajcie na jego oficjalną stronę na Facebooku:

czwartek, 21 grudnia 2017

Rozmowa z Agnieszką Cegielską

Agnieszka Cegielska jest pochodzącą z Malborka prezenterką pogody, nagrodzoną za swoją pracę Złotą Telekamerą. Jest również specjalistką w zakresie zdrowia i zdrowego stylu życia, swoją wiedzą dzieli się między innymi w ramach cyklu „Naturalnie” w „Dzień Dobry TVN”. 22 listopada 2017 nakładem wydawnictwa Burda Książki ukazała się inspirowana cyklem książka o tym samym tytule. W wywiadzie Agnieszka Cegielska opowiada o skarbach natury, zdrowym stylu życia, dobroczynności i pracy w telewizji.


Pani książka „Naturalnie” opowiada o wdzięczności naturze za jej skarby i dary. Za co Pani zdaniem powinniśmy jej najbardziej dziękować?

Za wszystko. Dopóki nie podnosimy ręki na naturę i w nią nie ingerujemy, może nam ona swoimi skarbami niezwykle pomóc. Najstarszy lek, aspiryna, ma tylko nieco ponad sto lat. Wcześniej ludzie korzystali właśnie z natury. Nawet w mojej ukochanej zielarni koło domu pracuje farmaceutka po Uniwersytecie Jagiellońskim, którą na studiach uczono przede wszystkim z wielkich ksiąg zielarskich. Oczywiście szanujemy rozwój medycyny, ale chodzi o pewnego rodzaju równowagę. Wiele leków również na świecie korzysta z esencji natury, naturalnych składników. Mamy na przykład lek na wątrobę na bazie sylimaryny, która jest składnikiem ostropestu plamistego. A możemy też po prostu włożyć ziarna ostropestu do młynka, zmielić i dodawać do potraw. To szczególnie cenna wskazówka dla starszych osób, które mają mniejsze zasoby finansowe.

To my konsumenci decydujemy o tym, co znajdzie się na naszym talerzu - nie bez powodu mówi się „klient nasz pan”. To dlaczego idziemy i kupujemy np. czosnek chiński zamiast polskiego? Chiński rośnie na glebach przemysłowych, które nie odpoczywają i zawierają mnóstwo składników chemicznych. Nie ma nic wspólnego ze zdrowiem, a jest w większości sklepów.

Oprócz kilku „gości z zagranicy”, opisuje Pani w swojej książce głównie rośliny, które możemy znaleźć na działkach naszych rodziców i dziadków. 

Warto doceniać to, co dotarło do nas ze świata, jak chociażby czarnuszka, „złoto faraonów”, której woreczek znaleziono w grobowcu Tutenchamona. Sezam, kurkuma, imbir czy goździki, które nie rosną w naszej strefie klimatycznej - te produkty są u nas dostępne. My z kolei jesteśmy największym producentem aronii na świat, a prawie nie ma jej w naszych sklepach, bo jej nie pijemy. Niezwykle doceniają ją za to Japończycy, właśnie za zdrowotne właściwości.

Dlaczego Polacy nie zwracają na te lecznicze właściwości uwagi? Przykładowo unikamy pokrzywy i uważamy ją tylko za chwast, a ma przecież pozytywny wpływ na zdrowie.

Może to kwestia tego, żeby się zatrzymać, trochę zastanowić i poczytać. Pokrzywa to chwast, ale należy jej się niezwykły szacunek. Pamiętam z dzieciństwa, że jeżeli cokolwiek działo się ze mną, moją siostrą lub innymi wnukami, to babcia natychmiast gotowała zupę warzywną, która miała pół garnka pokrzywy. Doskonale wiedziała, że ma ona niezwykłe właściwości zdrowotne, a przede wszystkim fantastycznie przyswajalne żelazo. Nasi przodkowie szanowali naturę i umieli z niej korzystać. Moi dziadkowie żyli głównie z tego, co dała ziemia. Wiązało się to z tym, że chociaż posiadali zwierzęta, mięso pojawiało się na stole bardzo sporadycznie. Babcia długo się zastanawiała, którą kurę poświęcić na rosół, bo przecież dawała jajka na co dzień.

Teraz w każdym sklepie mamy mięso i zastanawiam się po co. Nawet Światowa Organizacja Zdrowia, wiedząc jaki jest problem z trawieniem białka zwierzęcego, zmieniła piramidę żywienia - mięso tylko raz w tygodniu z adnotacją, żeby sprawdzać czy pochodzi z dobrego źródła. Jeżeli coś staje się przemysłowe, oddala się od natury, to najczęściej przestaje być dla nas zdrowe.

Wie Pani co mówi, bo przecież zdobyła ogromną wiedzę jako coach zdrowia i zdrowego żywienia.

Skończyłam studia podyplomowe z dziedziny zdrowia i zdrowego stylu życia, jestem konsultantem medycyny ajurwedyjskiej, uczestniczyłam w wielu warsztatach. Szczególną słabość miałam do nauczycieli ze świata, z Azji, Ameryki, Francji, Indii - chciałam zawsze poznać ich opinię. Ostatnio uczestniczyłam w fantastycznym wykładzie francuskiego lekarza dotyczącym mikroodżywiania, który zajmuje się tym tematem już pół wieku. Powiedział, że to co jemy ma olbrzymi wpływ na jakość naszych komórek, bo komórki potrzebują odżywienia w postaci właściwego pożywienia. Nie możemy tego ignorować.


Temat ajurwedy kilkakrotnie pojawia się w Pani książce, jest to system indyjskiej medycyny pełen skomplikowanych pojęć. Czy mogłaby Pani krótko opisać mniej wtajemniczonym na czym on polega?

Ajurweda, czyli „wiedza o życiu”, jest nurtem medycyny z Azji, który mówi, żeby zawsze to co jemy i jak funkcjonujemy dopasowywać do konstytucji naszego organizmu. Są trzy główne dosze: wata, pitta, kapha, ale też na przykład wata-pitta czy pitta-kapha - trochę z tego, trochę z tego, bo i każdy z nas jest inny. Jako osoba szczupła nie mogę sobie pozwolić np. na dietę sokową w środku zimy, tylko powinnam jeść śniadania ciepłe z rozgrzewającymi przyprawami. Inne natomiast byłyby zalecenia dla osoby o przeciwnej konstytucji organizmu do mojej.

Jest Pani dziennikarką, a zawód ten często kojarzy się z życiem w pośpiechu, jedzeniem na mieście czy używkami. Jak udaje się Pani utrzymać ten zdrowy styl życia wśród tylu pokus?

Nigdy nie miałam z tym problemu. Zostałam tak wychowana, że wiedząc o tym jak cudownie smakuje prawdziwe naturalne jedzenie, wolę zabrać do pracy porządne jabłko i wypić porządną herbatę ziołową niż zjeść fastfood. Nasz organizm to jedyny dom, w którym będziemy mieszkać całe życie, więc lubię mieć w nim porządek. Co nie znaczy, że nie lubię grzeszyć. Zdarza mi się, że kiedy poczuję głód o 22, to zrobię sobie coś dobrego do jedzenia. Niedługo skończę 39 lat, jestem zadowolona z tego, w jakiej kondycji jest mój organizm. Cały czas mam chęć do życia, a każdy dzień jest dla mnie nowym wyzwaniem. Nie lubię ciężkostrawnego połączenia typowego dla Polaków, czyli kotleta, surówki i ziemniaków, bo natychmiast odcina nam ono energię. Ajurweda uczy, że im krócej przygotowujemy pożywienie, tym szybciej się ono trawi. Ogień trawienny, który w ajurwedzie nazywa się agni, ma olbrzymie znaczenie. Musimy mu pomagać, a nie go osłabiać.

Jako modelka miała Pani okazję spędzić dwa lata w Japonii zwanej Krajem Kwitnącej Wiśni i kojarzącej się z życiem w zgodzie z naturą. Czego my Polacy możemy uczyć się od Japończyków?

Przede wszystkim Japończycy podchodzą do swoich organizmów z olbrzymim szacunkiem. Wiedzą doskonale, co sprowadzać ze świata, żeby im pomogło, a swoich skarbów natury też mają bardzo dużo. Jedzą przede wszystkim ryż, glony, ryby i piją hektolitry zielonej herbaty, która ma olbrzymią moc antyoksydacyjną. Trudno spotkać w Japonii otyłego Japończyka - są szczupli, ćwiczą i prowadzą aktywny tryb życia. O godzinie 9 rano można zobaczyć Japończyków, którzy trenują tai chi. Wiedzą, co oznacza praca z energią, nie wypuszczają jej na prawo i lewo. W całej Azji panuje holistyczne podejście do organizmu. Jeżeli nas coś boli, to szukamy przyczyny, a nie od razu sięgamy po tabletkę, bo to jest droga donikąd.


Z tego co wiem, Polska jest światowym liderem, jeśli chodzi o spożycie suplementów diety. Ich skład i proces produkcji budzi często wiele wątpliwości. Jaki jest Pani stosunek do tego rodzaju produktów?

Nie potrzebuję z nich korzystać i nie muszę. Jak czuję zbliżające się przeziębienie, to częściej sięgam po czosnek i kaszę jaglaną, która osusza organizm ze śluzu. Zresztą bardzo rzadko choruję. Kiedy jednak czuję zbliżające się przeziębienie, zawsze staram się zatrzymać i wsłuchać w swój organizm. Bardzo często spadek formy, grypa jest wołaniem organizmu o odpoczynek. Nasz układ odpornościowy kiedy jest osłabiony częściej jest narażony na różne infekcje. Jeżeli suplementuję, to od września do maja witaminę D, której  90% Polaków ma niedobór. Zapominamy, jak bardzo ważna jest ta witamina dla naszej odporności.

W szkole podstawowej często mówi się o tym, czego dzieci nie powinny jeść, ale chyba za rzadko mówimy o zdrowotnych właściwościach skarbów natury. Uważa Pani, że zdrowego stylu życia powinniśmy się uczyć od najwcześniejszych lat edukacji?

Jak najszybciej, bo przecież dzieci powtarzają to, co robią rodzice. Mój syn za pół roku skończy 9 lat. Używam na co dzień naturalnych produktów jak moi dziadkowie i do tej pory nigdy nie musiał brać antybiotyku. Cały czas ma mnóstwo energii. To się udaje, nawet w XXI wieku.

Część dochodów ze sprzedaży książki przeznaczyła Pani na rzecz fundacji Szkoła Otwartych Serc z Pani rodzinnego Malborka. Jak zaczęła się Pani współpraca z tą fundacją?

Pani Dorota Ojdowska-Starzyk, prezes fundacji, przygotowywała mnie do matury. Założyła Szkołę Otwartych Serc, aby dzieci niepełnosprawne nie były odsuwane od dzieci zdrowych. Odwiedziłam ją po maturze i zapytałam o sytuację fundacji. Dowiedziałam się, że mają 900 zł debetu na koncie. Sama jestem córką osoby niepełnosprawnej, a mamy dzieci niepełnosprawnych są dla mnie bohaterkami dnia codziennego. Pomyślałam sobie, że to jest ostatni raz, kiedy oni mają debet i doprowadzę do tego, by sytuacja tych dzieci się polepszyła. Kilka lat temu zebraliśmy 40 tysięcy złotych na koncercie charytatywnym i wyposażyliśmy salę doświadczenia świata. Potem były kolejne koncerty i akcje. W pomoc włączyłam moich przyjaciół: Bartka Kasprzykowskiego i Tamarę Arciuch. Bartek poprowadził ze mną licytację, a Tamara dała przepiękny koncert. Znów zebraliśmy ok. 40 tysięcy. Później Bartek wystartował w programie „Twoja twarz brzmi znajomo” i 120 tysięcy złotych, które wygrał, przeznaczył na fundację. Stąd teraz mamy pieniążki na turnus rehabilitacyjny dla chłopca, który uległ bardzo poważnemu wypadkowi.

To piękny gest z Pani strony, że nie dość, że dziękuje Pani wszystkim na końcu książki, to jeszcze przekazuje pieniądze na szczytny cel.

Sama otrzymałam w życiu bardzo wiele, więc daje mi wielką radość, że mogę też zrobić coś dobrego dla innych. Cieszę się z małych rzeczy i zawsze mówię mojemu synowi, że jeżeli nie będzie potrafił się cieszyć z małych rzeczy, to w przyszłości nie ucieszą go duże. Mój nauczyciel od ajurwedy, wybitny specjalista i autor wielu książek, powiedział kiedyś na wykładzie: „przychodzimy na ten świat nadzy i nadzy z niego schodzimy, a czym wypełnimy środek, zależy tylko od nas” - te słowa wracają do mnie bardzo często...

(Foto: Burda Książki)

Czy ta fascynacja naturą miała jakiś wpływ na to, że została Pani prezenterką pogody?

Nie, to był przypadek. W ogóle nie marzyłam o pracy w telewizji, zdarzyła się ona przypadkiem, kiedy szukałam pracy na studiach po powrocie do kraju. Po kilku miesiącach prób trafiłam na antenę TVN i z perspektywy kilkunastu lat mam do tej pracy olbrzymi sentyment i szacunek. Po drodze mogłam dalej się kształcić, skończyć studia podyplomowe i uczestniczyć w różnego rodzaju warsztatach. Rozwijać to, co mi zawsze w duszy grało.

Za swoją pracę w telewizji dostała Pani nawet trzy Telekamery.

Zawsze daję z siebie 200 procent w tym co robię. Chyba byłaby ze mnie kiepska aktorka, bo ja zawsze jestem sobą, nie umiem grać.

Czyli żadnych wpadek nie ma?

Oczywiście, że są, bo jestem tylko człowiekiem. Zawsze staram się po prostu dawać ludziom dobrą energię i traktować widzów tak, jak sama chciałabym być traktowana.

Charakteryzuje Panią niezwykły spokój i opanowanie. Czy Pani gust muzyczny jest równie spokojny, czy dla przeciwwagi właśnie mocniejszy?

Jestem absolwentką Państwowej Szkoły Muzycznej i miałam się dalej kształcić w tym kierunku. Życiem jednak rządzą przypadki i inaczej się to potoczyło. Dla mnie coraz częściej w XXI wieku najpiękniejszą muzyką jest cisza albo dźwięki natury. Mam ulubione utwory, ale to jest muzyka do medytacji i różnego rodzaju mantry. Jak słyszę „Hallelujah” Cohena, to też mam zawsze ciarki. Jesteśmy tak przebodźcowani, że po prostu pragnę ciszy. Śpiew ptaków, szum fal, a do tego zapach lasu nastrajają mnie najlepiej.


Częścią zdrowego stylu życia jest też aktywność fizyczna. Jakie są Pani ulubione sporty?

Zdecydowanie joga. Jest jak wędrówka do lasu, wtedy nasza dusza wraca do naszego ciała. Zdarza mi się też czasem zagrać w tenisa. Od dziecka kocham rower, pierwszy dostałam dopiero na komunię, jak większość z nas w tamtych czasach. Ale jak już usiadłam na ten rower, to już z niego nie zsiadłam i gdybym mogła, to bym z nim spała (śmiech).

Zbliżają się święta Bożego Narodzenia. Czy na Pani wigilijnym stole pojawiają się tradycyjne potrawy, czy jednak wprowadza Pani jakieś modyfikacje?

Tradycyjne, ale wegetariańskie.

Ryby też?

Moja rodzina kocha śledzie. Pochodzę z Malborka, dużo czasu spędziłam w Trójmieście. Dla mnie to ten sam region i o obydwu mówię z tą samą miłością. Tutaj spędzam każde wakacje. Wychowałam się w bliskości z morzem, więc te ryby zawsze w moim życiu były. Na wigilijnym stole jest więc klasycznie. Kocham kapustę kiszoną, pierogi z kapustą, uwielbiam śledzie z ziemniakami. Zresztą nasza polska wigilia jest jedną z najzdrowszych.

Cykl „Naturalnie” cały czas trwa, nagrywane są nowe odcinki, więc rodzi się pytanie, czy będzie kolejna książka. Mogłaby Pani zdradzić jakieś plany?

O to już należy pytać wydawnictwo. Było mi bardzo miło, że akurat Burda Książki się do mnie odezwało, bo nie da się ukryć, że to bardzo solidna firma. Jeżeli książka będzie cieszyła się powodzeniem, to wtedy możemy myśleć o drugiej. Takie są prawa rynku.

A może jakiś autorski program, blog o zdrowym stylu życia albo kanał na Youtubie?

Powiem panu szczerze: nigdy nie umieściłam żadnego filmiku na Youtubie, nie mam nawet Twittera. Mam Instagram, nauczyłam się z niego korzystać i to mi się nawet podoba, bo mogę tam znaleźć  inspirujące zdjęcia, oraz Facebook do kontaktu z widzami. Może w przyszłości otworzę się na inne media. Może mój syn mnie nauczy, bo ostatnio ku mojemu zdziwieniu wrzucił filmik na Youtube’a! (śmiech) Tak więc liczę na to, że młode pokolenie mnie wesprze.


Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat Agnieszki Cegielskiej i jej działalności, zapraszam na jej oficjalną stronę na Facebooku:

piątek, 1 grudnia 2017

Interview with Francisco Lachowski

Francisco Lachowski is a Brazilian with Polish origins who conquered the world of male modeling a few years ago. He worked with such brands as Dolce & Gabbana, Armani, Big Star and Gucci and appeared on the covers of top fashion magazines. Now he is a happy husband and father of two sons, but he is still an important name in the fashion world. In the interview, Francisco is talking about the beginnings of his modeling career, his Polish roots and love to sport.


In 2008 you won Ford Men's Supermodel of the World in São Paulo - that's how your modeling career started. Why did you decide to take part in this contest? Were you interested in modeling before? 

I had a friend who used to model so it did cross my mind but I never did anything to give it a try. My cousin was studying Fashion Design in São Paulo and for the graduation they were doing a small fashion show. They were in need of models so she asked me to participate and I agreed. There were agents from Ford Models there at the time, who asked me to join the agency and later on take part in the completion.

You walked for Dior, Gucci, Versace and Armani, appeared on the covers of "GQ" and "Vogue" and did amazing campaigns for top fashion brands. What is your favourite and most memorable modeling experience so far? Could you tell us something more about it?

I was very fortunate to work with a lot of amazing people throughout my career so it’s hard to choose one. However, the most memorable one was probably my first ever campaign which was Dior with Karl Lagerfeld and my favorite one was Bulova since I shot it with my family. That was very special.

I know that you are half-Polish, because your father is of Polish descent. How did your family came from Poland to Brazil? Do you know any Polish words or cultivate Polish traditions?

Yes, my great grandfather, who I am named after, moved to Brazil when he was young. I am very proud of my Polish heritage and we always had barszcz for Christmas growing up. I remember my father always saying "Dobranoc" to me and my sisters before we went to bed. I can also sing "Sto lat"! Haha!

Two years ago Models.com included you on their "Industry Icons" and "Sexiest Men" lists and you play a lot of sports to stay in shape, for example tennis, surfing and jiu-jitsu. What are your biggest achievements as a sportsman and what other sports would you like to give a try?

I used to be semi-professional tennis player and enjoyed different martial arts, however nowadays I really love cycling especially mountain biking. Oh! And of course, since I am Brazilian, I love to play football!

Apart from being a model, you are also a devoted young husband and father, so you must organise your timetable carefully. How do you manage to do your best as a model and have enough time for family as well?

Thankfully I have an amazing partner in life, my wife Jessiann, who helps me balance it all. We love spending time as a family especially when we get to work together!

You are still very active as a model, recently you appeared on the cover of a Spanish fashion magazine "Risbel". Could you reveal to us your plans for the foreseeable future? 

I guess you will have to wait and see.


If you want to learn more about Francisco Lachowski and his career, please visit his official website:

Wywiad z Francisco Lachowskim

Francisco Lachowski jest Brazylijczykiem z polskimi korzeniami, który kilka lat temu szturmem podbił świat męskiego modelingu. Współpracował z takimi markami jak Dolce & Gabbana, Armani, Big Star i Gucci oraz pojawił się na okładkach topowych modowych magazynów. Obecnie jest szczęśliwym mężem i ojcem dwóch synów, ale nadal odgrywa w świecie mody dużą rolę. W wywiadzie Francisco opowiada o początkach swojej kariery w modelingu, polskich korzeniach i zamiłowaniu do sportu.


W 2008 wygrałeś Ford Men's Supermodel of the World w São Paulo - tak zaczęła się Twoja kariera w modelingu. Dlaczego zdecydowałeś się wziąć udział w tym konkursie? Interesowałeś się wcześniej światem mody?

Miałem kolegę, który zajmował się modelingiem, więc też przechodziło mi to przez myśl, ale nigdy nic konkretnego w kierunku mody nie robiłem. Moja kuzynka studiowała projektowanie ubioru w São Paulo i na zakończenie studiów organizowała z kolegami mały pokaz mody. Potrzebowali do tego modeli, więc poprosiła mnie, abym wziął w tym projekcie udział. Zgodziłem się. Na pokazie pojawili się agenci z Ford Models, którzy zaproponowali mi dołączenie do agencji, a następnie realizowanie kolejnych pokazów.

Chodziłeś w pokazach Diora, Gucci, Versace i Armaniego, pojawiłeś się na okładkach „GQ” i „Vogue’a” i zrobiłeś niesamowite kampanie dla topowych modowych marek. Jakie jest Twoje ulubione i najbardziej pamiętne modowe doświadczenie? Mógłbyś o nim więcej opowiedzieć?

W mojej dotychczasowej karierze miałem ogromne szczęście pracować z wieloma wspaniałymi osobami, więc trudno wybrać mi jedną sytuację. Najbardziej zapadła mi chyba w pamięć moja pierwsza w życiu kampania, czyli Dior z Karlem Lagerfeldem. Moją ulubioną była z kolei Bulova, ponieważ realizowałem ją z rodziną. To było dla mnie wyjątkowe doświadczenie.

Wiem, że jesteś pół-Polakiem, ponieważ Twój ojciec ma polskie korzenie. Jak Twoja rodzina trafiła z Polski do Brazylii? Znasz jakieś polskie słowa lub kultywujesz polskie tradycje?

Tak, mój pradziadek, po którym zresztą dostałem imię, wyjechał w młodości do Brazylii. Jestem bardzo dumny z moich polskich korzeni i kiedy dorastałem, zawsze na święta Bożego Narodzenia jedliśmy barszcz. Pamiętam, że mój tata zawsze mówił mi i moim siostrom po polsku „Dobranoc”, kiedy szliśmy spać. Umiem też zaśpiewać po polsku „Sto lat”! Haha!

Dwa lata temu portal Models.com umieścił Cię na swojej liście „Ikon Biznesu” i „Najseksowniejszych Mężczyzn” i rzeczywiście uprawiasz wiele sportów, aby trzymać formę, między innymi tenis, surfing czy jiu-jitsu. Jakie są Twoje największe sportowe osiągnięcia i jakie jeszcze sporty chciałbyś trenować?

Swego czasu byłem półprofesjonalnym tenisistą i bardzo lubiłem różne sztuki walki, obecnie z kolei naprawdę uwielbiam kolarstwo, szczególnie górskie. I oczywiście, jak przystało na Brazylijczyka, kocham grać w piłkę nożną!

Oprócz bycia modelem, jesteś również oddanym młodym mężem i ojcem, więc musisz bardzo starannie organizować swój kalendarz. Jak udaje Ci się dawać z siebie wszystko w modelingu i jednocześnie zadbać o wystarczającą ilość czasu dla rodziny?

Na moje szczęście mam niesamowitą partnerkę życiową, moją żonę Jessiann, która pomaga mi znaleźć w tym wszystkim równowagę. Uwielbiamy spędzać razem czas jako rodzina, szczególnie gdy możemy razem pracować!

Nadal jesteś bardzo aktywny w modelingu, ostatnio pojawiłeś się na okładce hiszpańskiego magazynu modowego „Risbel”. Czy mógłbyś nam zdradzić swoje plany na najbliższą przyszłość?

Myślę, że po prostu musicie czekać i wypatrywać.


Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat Francisco Lachowskiego i jego kariery, zajrzyjcie na jego oficjalną stronę:
https://www.instagram.com/chico_lachowski/

środa, 29 listopada 2017

Interview with Adrian R'Mante

Adrian R’Mante is an American actor, who became popular for playing Esteban Ramirez in the TV series "Suite Life". He also played episodic roles in many popular American TV shows. Now he teaches young talented actors how to develop their skills by his original project CGTV. In the interview, Adrian is talking about his "Suite Life" memories, other acting challenges and his love to dance.


You played Esteban Julio Ricardo Montoya de la Rosa Ramirez in Disney Channel's "Suite Life" for five years, counting one-time appearance in "Suite Life on Deck". What was your favourite funny situation from the set? Do you have any prop from "Suite Life" in your private collection, for example your bellboy uniform?

Unfortunately I don’t have any memorabilia but I do have great friends for life like Matt Timmons and Phill Lewis. My favorite funny moment was definitely when Esteban became rich and London had to teach him how to spend his money. Also, when Mr. Moseby lost his voice and Esteban had to imitate him.

Apart from his Spanish accent, Esteban was well-known for his kindness, loyalty and a little bit of childishness as well. Do you share any similarities with the character you played?

Well I definitely share his loyalty and kindness. One thing I hate most in life is a bully. I use to be a 9th and 10th grade high school teacher and I had a zero tolerance for bullying. Being a celebrity, I take pride in staying true to who I am and being kind to everyone I meet. To this day I have never turned down a pic or autograph.

You starred in a couple of movies and played a lot of episodic roles in popular American TV shows like "24", "JAG", "NCIS: Los Angeles" and "Hawaii Five-0". Which role was the most challenging for you to play and why?

Definitely "24" with Keifer Sutherland. I am not Middle Eastern but I had to play a Palestinian terrorist so learning the accent and being tortured by Keifer was by far my most difficult challenge but yet my most accomplished!


Not only are you a gifted actor, but you also teach others how to act as an acting teacher. You have a project called CGTV devoted to young undiscovered actors. How does this talent-searching group work and what are your biggest successes?

Being a former high school teacher, I wanted to create something that helps young talented and passionate actors. I’ve been doing this program since 2007 and I have countless success stories. However, my most recent success stories in which I played a huge role in breaking their careers is Jackson Robert Scott from the Stephen King movie, "It". He played Georgie. RJ Cyler who starred as the Blue Ranger in the recent new "Power Rangers" movie. Another one is Bex Taylor Klaus who starred in the CW show "Arrow" and MTV’s "Scream".

I know that before you became an actor, you were a very talented dancer and you took part in countless break dancing competitions. Could you tell us something more about your dancing career and favourite sports?

Well I grew up playing sports like baseball and football. I excelled pretty well at those sports but I was too short in high school. I stuck to dancing and actually won my high school talent show 3 years in a row. That alone convinced me that I was born to perform.

Next year you will star in a movie "The Adventures of Jubeez: Kid Boss" and I guess there are more amazing projects with you on the way. What can we expect from you in the foreseeable future? Do still have any unfulfilled dreams as an actor or a role that you really would love to play?

I pretty satisfied with my career. I’ve had the opportunity to work with so many big names actors and create a name of my own. My plans moving forward will be to grow my acting company and do two to three acting projects a year. I have two beautiful kids that are my main focus now so I will create an amazing future for them.


If you want to learn more about Adrian R'Mante and his project CGTV, please visit his official website:
https://www.facebook.com/AdrianRManteActor/
http://cgtv.la/curriculum/

Wywiad z Adrianem R'Mante

Adrian R’Mante jest amerykańskim aktorem, który zyskał popularność rolą Estebana Ramireza w serialu „Nie ma to jak hotel”. Grał też epizodyczne role w wielu znanych amerykańskich produkcjach. Obecnie zajmuje się szkoleniem młodych aktorów w ramach autorskiego projektu CGTV. W wywiadzie Adrian opowiada o swoich wspomnieniach z „Nie ma to jak hotel”, innych aktorskich wyzwaniach i miłości do tańca.


Licząc gościnny występ w „Nie ma to jak statek”, grałeś Estebana Julia Ricarda Montoyę de la Rosę Ramireza w serialu Disney Channel Nie ma to jak hotel” przez pięć lat. Jaka jest Twoja ulubiona zabawna sytuacja z planu? Czy masz w swojej prywatnej kolekcji jakiś rekwizyt z serialu, na przykład swój służbowy strój?

Niestety, nie mam żadnych pamiątek, ale za to zyskałem wielu przyjaciół na całe życie jak Matt Timmons i Phill Lewis. Moim ulubionym śmiesznym momentem zdecydowanie był odcinek, kiedy Esteban stał się bogaty i London uczyła go jak ma wydawać swoje pieniądze. Podobało mi się też, kiedy Pan Moseby stracił swój głos i Esteban musiał go udawać.

Oprócz swojego hiszpańskiego akcentu, Esteban był znany z życzliwości, lojalności, jak również szczypty dziecinności. Czy dzielisz jakieś wspólne cechy z postacią, którą grałeś?

Cóż, na pewno łączy nas lojalność i życzliwość. Nienawidzę znęcania się nad innym. Swego czasu byłem nauczycielem w 9. i 10. klasie szkoły średniej i miałem zero tolerancji dla takich zachowań. Jako celebryta czuję dumę, że jestem uczciwy wobec siebie i życzliwy dla wszystkich, których spotykam. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się, żebym odmówił komuś wspólnego zdjęcia czy autografu.

Wystąpiłeś w kilku filmach i grałeś wiele epizodycznych ról w popularnych amerykańskich serialach jak „24 godziny”, „JAG - Wojskowe Biuro Śledcze”, „Agenci NCIS: Los Angeles” czy „Hawaii Five-0”. Która rola i dlaczego była dla Ciebie największym aktorskim wyzwaniem?

Zdecydowanie „24 godziny” z Keiferem Sutherlandem. Nie pochodzę z Bliskiego Wschodu, a musiałem zagrać palestyńskiego terrorystę, więc nauczenie się akcentu i bycie torturowanym przez Keifera było jak na razie moim największym wyzwaniem. Znakomicie sobie jednak z tym poradziłem!


Nie tylko jesteś utalentowanym aktorem, ale również jako nauczyciel aktorstwa uczysz innych jak grać. Masz projekt o nazwie CGTV, dedykowany młodym nieodkrytym aktorskim talentom. Jak działa ta grupa łowców talentów i jakie są wasze największe sukcesy?

Mając doświadczenie pracy w szkole średniej, chciałem stworzyć coś, co pomoże młodym utaletnowanym i pełnym pasji aktorom. Prowadzę ten program od 2007 i mam koncie wiele sukcesów. Moim najnowszym sukcesem, w którego osiągnięciu odgrywałem ogromną rolę jest Jackson Robert Scott z „To”, filmu na podstawie powieści Stephena Kinga. Zagrał tam Georgiego. Z mojej szkoły pochodzi też RJ Cyler, który wcielił się w niebieskiego rangera w najnowszym filmie „Power Rangers”. Innym sukcesem jest Bex Taylor Klaus, grający w serialu The CW „Arrow” i produkcji MTV „Krzyk”.

Wiem, że zanim zająłeś się aktorstwem, byłeś bardzo utalentowanym tancerzem i brałeś udział w niezliczonych zawodach breakdance’owych. Czy mógłbyś opowiedzieć więcej o swojej karierze tanecznej i ulubionych sportach?

Dorastałem, grając w takie sporty jak baseball i piłka nożna. Bardzo dobrze mi w tych sportach szło, ale w szkole średniej okazałem się na nie za niski. Znalazłem więc swoje miejsce w tańcu i przez trzy lata z rzędu wygrywałem przeglądy talentów w mojej szkole średniej. Właśnie to przekonało mnie, że urodziłem się po to, aby występować.

W przyszłym roku pojawisz się w filmie „The Adventures of Jubeez: Kid Boss” i domyślam się, że w planach jest więcej niesamowitych projektów z Twoim udziałem. Czego możemy się od Ciebie spodziewać w najbliższej przyszłości? Czy nadal masz jakieś niespełnione aktorskie marzenia lub rolę, którą bardzo chciałbyś zagrać?

Jest całkiem usatysfakcjonowany moją dotychczasową karierą. Miałem szansę pracować z wieloma wielkimi aktorskimi nazwiskami i zapracować na własne nazwisko. Moje plany dalszego rozwoju obejmują rozwijanie mojego aktorskiego przedsiębiorstwa i robienie dwóch lub trzech aktorskich projektów rocznie. Mam dwoje wspaniałych dzieci, na których teraz głównie się skupiam, więc chcę im zapewnić wspaniałą przyszłość.


Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat Adriana R'Mante i projektu CGTV, zajrzyjcie na jego oficjalną stronę:
https://www.facebook.com/AdrianRManteActor/
http://cgtv.la/curriculum/

piątek, 24 listopada 2017

Rozmowa z Maciejem Dolegą

Maciej Dolega jest pochodzącym z Malborka prezenterem telewizyjnym TVN, TVN24 i TVN Meteo, znanym przede wszystkim z prowadzenia prognoz pogody. Ma na swoim koncie również doświadczenie pracy w modelingu i prowadzenia kwartalnika modowego „Fashion Magazine”, a obecnie zajmuje się projektowaniem męskiej biżuterii. Ponadto jest miłośnikiem koszykówki i motoryzacji. W wywiadzie Maciej Dolega opowiada o kulisach pracy dziennikarskiej, tajnikach męskiej mody, zamiłowaniu do sportu i planach na przyszłość.

(Foto: Pani i Pan Fotograf)

Jest Pan uważany za jednego z najlepiej ubranych polskich dziennikarzy - u wielu dziennikarzy styl jest niejako wymuszony obecnością w telewizji, dla Pana jest on chyba czymś naturalnym. Jak zaczęła się ta fascynacja męską modą?

Jest to trochę coś, co wyniosłem z domu. Mój tata odkąd pamiętam pracował na stanowiskach kierowniczych, więc nosił marynarki, koszule, krawaty i eleganckie spodnie - tak zwane zestawy koordynowane. Może nie był na to stawiany w domu szczególny nacisk, ale zostałem wychowany w świadomości, że to jak się prezentujemy ma znacznie. Oczywiście rozumiem, że niektóre osoby mogą uważać garnitur za rodzaj zbroi i wolą stawiać na wygodę. Sam nie śpię przecież w garniturze i nie chodzę w nim, kiedy wyjeżdżam na wieś lub jestem w domu. Praca w telewizji sprawia jednak, że człowiek powinien dbać o wygląd, bo widzowie nie tylko oglądają nas na antenie, ale też widują często w sytuacjach prywatnych. Ten wizerunek musi być spójny.

Był Pan też modelem, co na pewno pomogło Panu poznać kulisy męskiej mody. Jaki był Pana największy sukces w pracy w tej branży?

To jest zamierzchła przeszłość i wtedy modeling nie był tak popularny jak obecnie. Nie było programów takich jak „Top Model”, które promują ten zawód. Media społecznościowe nie były tak rozbudowane, więc nie było też możliwości zachowania wszystkich zdjęć, chociaż z tego co pamiętam mama zbierała jakieś wycinki z różnego rodzaju prac. Pracowałem głównie w Polsce, chociaż wyjeżdżałem też do Mediolanu, Hamburga i Paryża, byłem też przez dwa miesiące na Tajwanie. Zarobione pieniądze pozwoliły mi utrzymać się na studiach. Dzięki tej pracy mogłem szkolić języki, poznałem też mnóstwo fantastycznych osób takich jak Marcin Tyszka, Marek Straszewski, Piotr Porębski czy Beata Wielgosz. Największym sukcesem był chyba dwudniowy pokaz w Paryżu Agnès b., popularnego sklepu sieciowego we Francji. Przez dwa dni pracowałem w wielkiej kamienicy naprzeciwko Luwru, bawiąc się i bawiłem się, pracując. To było bardzo ciekawe doświadczenie, a jednocześnie niezłe pieniądze jak na tamte czasy, które mogłem zarobić i spokojnie wydać po powrocie do Polski.

Jako model dużo Pan podróżował, nadal zresztą często zwiedza Pan różne zakątki świata. Który kraj jest dla Pana najbardziej inspirujący, jeśli chodzi o modę męską?

W czasach mojego modelingu częściej stykałem się z wariactwem i artyzmem niż z klasyczną modą męską, np. na pokazie Arkadiusa w Warszawie. Poukładanie przychodzi z wiekiem, człowiek dojrzewa, zakłada rodzinę, ma dzieci. Nie może być aż takim wariatem, chociaż pewnie ta cząstka wariactwa cały czas gdzieś we mnie siedzi. Myślę, że nie ma jakiegoś jednego kraju, którym możemy się inspirować. To będzie Francja ze swoją nonszalancją i elegancją, ale i Londyn ze swoim Savile Row czy Davidem Gandym, który wygląda świetnie i świetnie się nosi. Będą też Włosi z odrobiną wariactwa i sprezzatury. Staram się też czerpać ze Stanów Zjednoczonych, bo moją ogromną pasją jest koszykówka, a koszykarze NBA też potrafią inspirować, jeśli chodzi o styl.

(Foto: Pani i Pan Fotograf)

Zaczynał Pan swoją karierę dziennikarską od „Telewizyjnego Kuriera Warszawskiego” w TVP. Jak wspomina Pan swoją pierwszą styczność z kamerą i światem mediów?

To było dla mnie coś absolutnie nowego. Byłem kompletnie zielony, mimo że studiowałem dziennikarstwo i myślałem, że zwiążę z nim swoją przyszłość. Na pewno praca w mediach jest niezwykle ciekawa, codziennie poznajemy nowych ludzi i musimy posiadać wiedzę na bardzo różne tematy. Oczywiście w jednych czujemy się lepiej, w innych trochę gorzej, ale widzowie powinni mieć wrażenie, że w każdym czujemy się dobrze. Po 14 latach działalności na różnych antenach ta praca nadal jest dla mnie inspirująca i w stu procentach spełniam się w tym, co robię.

Znany jest Pan przede wszystkim jako prezenter pogody, ale dostaje Pan też wiele innych materiałów dziennikarskich do zrobienia. Czy mógłby Pan zdradzić jak wygląda Pana praca od kulis?

Człowiek nie jest jednowymiarowy, ma różne zainteresowania i fajnie, jeżeli może je wykorzystywać także w swojej pracy. Jeżeli czymś żyjemy i mamy jakąś pasję, to widać to też w materiałach, które się robi. Zresztą często rozmowy z ludźmi, którzy są pasjonatami, mają jakieś hobby są ciekawsze niż takie rozmowy, które po prostu musimy przeprowadzać. Oprócz tego, że prowadzę prognozę pogody, faktycznie staram się też pokazywać na antenie moje zainteresowania. Dwa lata temu miałem okazję na antenie TVN24 rozmawiać np. z Carmelo Anthonym, wtedy koszykarzem New York Knicks, teraz Oklahoma City Thunder. Cieszę się, że moi zwierzchnicy widzą to, czym się interesuję i są w stanie mi zaufać na tyle, żeby angażować mnie do takich rozmów. Rozmawiałem też z gwiazdami na antenie nieistniejącego już radia PIN. Kulisy są prozaiczne: trzeba się przygotować do rozmowy, poznać gościa, z którym będziemy rozmawiać. Na pewno nie powinniśmy ulegać rutynie czy lekceważyć różnego rodzaju zadań, bo często im lepiej się przygotujemy do rozmowy, tym jest ona lepsza.

Każdemu dziennikarzowi czasem zdarzają się wpadki i różnego rodzaju nieprzewidziane sytuacje. Jaka była Pana najbardziej spektakularna i jak Pan z niej wybrnął?

Najczęściej są to wpadki słowne, bo często pracujemy w godzinach wczesnoporannych. Którejś soboty zacząłem o poranku w TVN24 od tego, że przejęzyczyłem się i zamiast „w Suwałkach” powiedziałem „w Suwałku”. Koleżanka odpowiedziała mi na to: „a w Bydgoszczu jak będzie?” i potem znalazło się to w „Łapu Capu”. Takich wpadek słownych pewnie było kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt, natomiast jeśli chodzi o spektakularne wpadki, szczęśliwie nie przypominam sobie takiej i mam nadzieję, że tak zostanie.

Tak więc pełen profesjonalizm. 

Może też szczęście połączone z tym profesjonalizmem. Naprawdę nie przypominam sobie jakiejś takiej większej wpadki typu „Szyny były złe”.

(Foto: Pani i Pan Fotograf)

Z tego co wiem projektuje Pan biżuterię i ma swoją markę BeGents. Jak wygląda proces tworzenia tych produktów od Pana wizji artystycznej do gotowego wyrobu?

Przez lata współuczestniczyłem w wydawaniu kwartalnika modowego „Fashion Magazine”, produkowałem duże wydarzenia modowe, na które zapraszaliśmy ok. dwóch tysięcy ludzi i na których występowała Edyta Górniak, Matt Pokora czy Mrozu. Postanowiłem więc stworzyć swoją markę biżuteryjną, biorąc pod uwagę fakt, że polskie społeczeństwo się bogaci i chce inwestować. Męska czy unisexowa biżuteria ma swoją przyszłość w naszym kraju, aczkolwiek moja marka BeGents skupia się bardziej na handlu zagranicznym. Współpracujemy z platformami w Stanach Zjednoczonych, mamy też klientów w Europie. Nie jest to duży brand, robimy to w kilka osób. Oczywiście nie jestem z wykształcenia jubilerem i się na tym nie znam, ale czerpię inspirację z różnych stron świata, a potem omawiam je z grafikami i jubilerem. Na końcu przychodzi gotowy odlew srebrny lub złoty. Zdecydowaliśmy, że będziemy bazować wyłącznie na kamieniach szlachetnych i półszlachetnych. Finalny produkt sprzedajemy głównie internetowo, aczkolwiek współpracujemy też z marką Emanuel Berg w Klifie w Trójmieście, gdzie mamy naszą małą wystawkę.

Męska biżuteria to nadal dla wielu mężczyzn termin obcy, ale jednak coraz częściej faceci sięgają po różnego rodzaju akcesoria i zaczynają bawić się modą. Co mógłby Pan doradzić osobom, które dopiero szukają swojego stylu?

Poszukiwanie stylu na pewno jest bardzo istotne, często dochodzimy do niego latami. Sam mam za sobą różnorakie eksperymenty modowe, zakończone powrotem do korzeni, które wyniosłem z domu. Na pewno nie jest to łatwy proces, wiąże się też z uczeniem się na błędach. Warto posłuchać kogoś, kto jest nam bliski. W jednych rzeczach czujemy się lepiej, a w innych gorzej. Moda jest sztuką użytkową, ale też środkiem wyrażania siebie, stanowi połączenie artyzmu z użytkowością. Podstawą jest jednak klasyka: jasne beżowe spodnie i granatowa marynarka z białą koszulą albo granatowy garnitur i biała koszula z krawatem lub bez. Tutaj nie możemy się pomylić. Każdy mężczyzna powinien mieć jeden taki zestaw w swojej szafie. Potem możemy zacząć eksperymentować, zakładać różnego rodzaju kolory: jaśniejsze, czerwienie, brzoskwinie latem jak to robią Włosi, kombinować z kapeluszami, poszetkami i innymi dodatkami. Jeśli źle się w takim stroju czujemy, możemy oczywiście wybrać dresy. Namawiałbym jednak do tego, żeby nasze ulice były bardziej eleganckie, chociaż im mniej mężczyzn ubiera się elegancko, tym lepiej dla mnie, bo wtedy taki elegancki mężczyzna się na ulicy wyróżnia.

I można błyszczeć.

Można błyszczeć! I to też ma swoje plusy i minusy (śmiech).

A jeśli chodzi o BeGents, planuje Pan poszerzenie działalności np. o segment krawiecki?

Jest taka myśl, natomiast rozwijamy markę dość powoli i nie inwestujemy w nią jakichś wielkich środków, chociaż złoto i srebro na pewno pociągają za sobą inwestycje. Nie jest to jednak taka myśl korporacyjna na zasadzie: rozwijamy się, idziemy na cały świat, wrzucamy w to kilka milionów złotych i jesteśmy wielką korporacją. Pomału, małą łyżeczką, co na pewno jest bezpieczniejsze dla biznesu i niesie mniejsze ryzyko. Ponadto mam pracę, która mnie mocno angażuje i staram się poświęcać jak najwięcej czasu rodzinie. Jeżeli rzuciłbym wszystko i postanowił poświęcić się całkowicie marce BeGents, to pewnie wyglądałoby to inaczej, ale w tej chwili nie mam takiego zamiaru.

Czyli to dla Pana bardziej taka druga pasja?

Tak, to bardziej coś, co pozwala nam się z małżonką spełniać i kreatywnie wyżywać, aczkolwiek cieszy mnie, że mamy już zagorzałych fanów i klientów, którzy do nas wracają i cenią nasze produkty. Co z tego będzie? Trudno powiedzieć. Na razie nie planujemy poszerzać portfolio marki o garnitury, prędzej o dodatki i akcesoria. Polska nie jest też tak straszliwie bogatym krajem, dla wielu ludzi kupno garnituru za 2,5-3 tysiące złotych to jest tak naprawdę zakup raz na życie. Dlatego mężczyźni w Polsce kupują jeden garnitur, w którym idą do komunii, jak się zmieszczą to jeszcze na ślub i pewnie wystarczy też na kilka pogrzebów. Większy rynek zbytu mamy za granicą, w szczególności w Stanach Zjednoczonych, gdzie koszt bransoletki rzędu 500 złotych nie jest wielkim wydatkiem. Wszelkie badania pokazują jednak, że Polska się bogaci, ludzie coraz więcej zarabiają i na pewno jest na tym rynku potencjał, chociaż nie jest to nasz główny rynek.


Jest Pan również pasjonatem samochodów i motoryzacji. Co Pan czuje, jeżdżąc samochodem? Lubi Pan szybką jazdę?

Jestem wyznawcą efektywnej jazdy, czy szybko czy powoli to dla mnie kwestia drugorzędna, najważniejsze jest sprawnie i bezpiecznie dojechać do celu. Chyba większość mężczyzn lubi samochody, bo ta spora moc silnika wywołuje skok adrenaliny. Przede wszystkim staram się jednak traktować samochody użytkowo. Faktycznie czasami zdarza mi się pojeździć czymś lepszym, mocniejszym i fajniejszym, aczkolwiek sam adrenalinę czerpię głównie z koszykówki.

Na Pana stronie internetowej możemy znaleźć informację, że próbował się Pan dostać na AWF w Gdańsku, wspomniał Pan też o zamiłowaniu do koszykówki. Jaką rolę odgrywa w Pana życiu sport?

Sport towarzyszy mi od podstawówki. Rzeczywiście, próbowałem dostać się na gdański AWF, zabrakło mi chyba dwóch punktów, ale w międzyczasie dostałem potwierdzenie, że zostałem przyjęty na Uniwersytet Warszawski na Wydział Dziennikarstwa i Nauk Politycznych. Wybór był prosty, aczkolwiek potem przez chwilę żałowałem, bo jednak zawsze ciągnęło mnie do Trójmiasta. Pochodzę z Malborka, więc było ono dla mnie najbliższym wielkim miastem. Mam też szczególny sentyment do ludzi znad morza, wydają mi się milsi i bardziej uśmiechnięci. Studia na AWF-ie skończył za to mój młodszy brat.

Sport jest jedną z fajniejszych rzeczy, która mi się w życiu przytrafiła, chociaż nigdy nie uprawiałem go profesjonalnie. Staram się przynajmniej dwa razy w tygodniu brać udział w treningach koszykówki. Gramy też w Warszawskim Nurcie Basketu Amatorskiego i mamy w tym sezonie szansę na awans do wyższej ligi. To niesamowite jak sport pozwala się człowiekowi rozwijać, zachować systematyczność i hartować ducha. Mój syn trenuje dwa razy w tygodniu piłkę nożną w szkółce FCB Escola Varsovia. W weekendy ma mecze, więc cała nasza rodzina żyje sportem. Małżonka nie jest oczywiście tym zachwycona, bo wiele rzeczy jest podporządkowanych temu, żeby brać udział w treningach, ale cieszę się, że mój syn też poszedł w tym kierunku i że sport go cieszy, rozwija i bawi.

Przejdźmy do Pana gustu muzycznego. Jakiej muzyki najczęściej Pan słucha?

Bardzo różnej. Za młodu słuchałem rapu, hip-hopu i soulu, wychowałem się też na niektórych audycjach MTV. Z rockiem nigdy nie było mi po drodze. Do dzisiaj ten hip-hop siedzi mi w głowie, ale także house czy techno. Ostatnio lubię słuchać jazzu i klasyków amerykańskiego soulu, np. Johna Coltrane’a, Billa Evansa, Cheta Bakera i Otisa Reddinga. To jest muzyka, która mi gdzieś w duszy gra. Uwielbiam też Chopina, ale to pewnie banał, bo mam wrażenie, że większość Polaków go uwielbia.

Ten gust chyba kształtuje się z wiekiem, na przykład zamiłowanie do klasyki.

Rzeczywiście, ona jest taka spokojna, może nawet trochę nudna, z tego co widzę po moim synu. Jego ruszają raczej takie mocniejsze kawałki z mocnym basem i trochę żywszą muzyką. Ale jak puszczałem mu Otisa Reddinga, to kilka kawałków weszło mu w ucho i  potrafił przy nim nieco zawariować.

(Foto: Pani i Pan Fotograf)

Pracuje Pan w TVN-ie, ma swoją markę, miał też doświadczenie w pracy w „Fashion Magazine”. Jakie są Pana dalsze drogi rozwoju kariery? Może własny program, w którym wykorzysta Pan wiedzę o modzie?

Oczywiście trzeba mierzyć siły na zamiary i brać pod uwagę to, że moda męska w Polsce jest mało popularna. Nie wydaje mi się więc, żeby program tego rodzaju miał jakieś wielkie wzięcie. Telewizja jest jednak przedsięwzięciem biznesowym, więc programy powinny na siebie zarabiać i mieć wysoką oglądalność. Myśl, żeby mieć swój własny program towarzyszy pewnie każdemu dziennikarzowi, bo jest to coś, na czym jesteśmy w stanie wypłynąć. Nie wszystko jednak zależy ode mnie. Jest to wyzwanie, którego chciałbym się podjąć, natomiast żeby wprowadzić to w życie, musi się na siebie nałożyć wiele pozytywnych czynników.

Czyli na razie skupia się Pan na tym, co robił dotychczas?

To są rzeczy, które mnie angażują w stu procentach, poza tym zgodnie z filozofią naszej firmy Work Life Balance - musi być balans między pracą a życiem prywatnym, więc też nie możemy stawać się Japończykami, dla których praca jest życiowym celem. Oczywiście pozwala ona spełniać nasze życiowe cele, ale nie dajmy się zwariować.

W takim razie życzę Panu, żeby polskie społeczeństwo dojrzało do tego Pana wymarzonego programu. 

Być może dojrzeje, natomiast widać ewidentnie, że to raczej kobiety decydują o tym, co noszą mężczyźni. Nie jest to złe, bo kobiety mają chyba nieco więcej zmysłu estetycznego niż mężczyźni w tym kraju. Aczkolwiek podkreślam, że to też się zmienia. My też się uczymy i zaczynamy nieco bardziej o siebie dbać, ale umówmy się: w kraju, w którym jak wynika z badań niewielu mężczyzn kąpie się częściej niż raz na tydzień, nie będziemy rozmawiać o wielkiej modzie. Smutna to konstatacja, ale myślę, że powoli idziemy w dobrym kierunku (śmiech).


Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat Macieja Dolegi i jego działalności, zapraszam na oficjalną stronę internetową dziennikarza:

piątek, 17 listopada 2017

Interview with Radu Sirbu

Radu Sirbu is a Moldovan singer and music producer, who was a member of the band O-Zone from 1998 to 2005. After their disbandment Radu started his solo career, released two albums and founded his own record label Rassada Music. This year he and his friends from O-Zone decided to reunite and performed a special concert in Chișinău. In the interview, Radu is talking about his O-Zone memories, solo career, his record label and plans for the future.


You became famous for being a member of pop music trio O-Zone, whose song "Dragostea Din Tei" became popular all over the world in 2004. How did you react to this sudden success and your song being played almost everywhere?

It was not a sudden success as people may think, it was the result of years of really hard work and sleepless nights in the studio. We were young but we had big dreams on our minds and we wanted to spread our music all over the world. So, one day, this happened... It was a blessing. 

In May 2017 in Chișinău, after twelve years of solo careers, Dan Balan, Arsenium and you performed together again as O-Zone. Whose idea was it to do a comeback? Was it a one-time reunion or do you plan more gigs in the future?

Yes, there was a reunion in May. We had to be booked like three different artists for one performance (O-Zone) because each one of us has a career and a really busy schedule, but we made it. Of course it was a huge pleasure to perform next to guys for our fans and for the people who were expecting this performance for so many years. It was craziness on social media :)

As about the future... I think we will have more opportunities to make our fans happy, it just have to be the right place and the right time.

After O-Zone's disbandment, you released two albums: "Alone" as a soloist and "Heartbeat" with your wife Ana. What is your process of writing lyrics like and how can you describe your inspirations and influences?

"Alone" and "Heartbeat" meant the beginning of my solo career. It was a long time ago... Actually, I am a singer, composer and a music producer and I am not really good at lyrics so I prefer to stay in my comfort zone and to be good as a producer. Ana is always responsible for the lyrics and it's really easy for me to work with her for my songs.


Apart from being a gifted musician, you are also a great businessman and music producer - you have your own record label Rassada Music. Can you tell us something more about the musicians you currently work with? Do you feel fulfilled in your job?

Yes, next to Rassada Music team we are working with many talented artist and we are always looking for gifted people in the music industry. We did songs that climbed the charts of the biggest radios in Romania, Russia or Moldova, becoming no. 1  and we are happy to be a part of this success.

I have an honour to work with artists all over the world, to compose and produce for artists like DJ Layla, Nico, Loredana Groza, Dee-Dee, Ray Horton, Leonid Rudenko, Viktoria Daineko, Lorina, Natalia Barbu, Dima Trofim, Sianna, Red Lyard, Malina Tanase and many others. I like to be on stage but I also love to be in the studio.

On your Facebook profile we can find an information that your hobbies besides music are photography and cinematography. How do you usually spend your free time when you are not in the studio? 

Usually when I'm not busy with music, I like to spend time with my family and my three kids. For me, not many things have value in life, but family must always have priority. We have many activities that we do together, but I think my favorites are related to sports, such as climbing trees, cycling, trotting, roller skates or fishing that is my favorite hobby since childhood.

As I have mentioned, you run a successful record label and you are now promoting your new song "I Believe In Love" with Malina Tanase. Could you reveal to us your plans for the foreseeable future? Can we expect you new solo album?

Malina Tanase is a new entry as an artist at Rassada Music label and we are happy to have her in our team. We have a beautiful collaboration with her for this new track "I Believe In Love" and I hope in the future we will hear more from this talented young lady.

As about me, I am already working on my album and I hope it will be ready till this spring, I still have to finish a few tracks and I will be very excited to share it with my fans.


If you want to learn more about Radu Sirbu and his music, please visit his official website:
https://www.facebook.com/RaduSirbuOfficial/

Wywiad z Radu Sirbu

Radu Sirbu jest mołdawskim piosenkarzem i producentem muzycznym, który w latach 1998-2005 był członkiem zespołu O-Zone. Po rozwiązaniu kapeli zaczął karierę solową, wydał dwa albumy i założył swoją własną wytwórnię płytową Rassada Music. W tym roku Radu i jego koledzy z O-Zone znów połączyli siły i wystąpili na specjalnym koncercie w Kiszyniowie. W wywiadzie muzyk opowiada o swoich wspomnieniach z O-Zone, karierze solowej, swojej wytwórni płytowej i planach na przyszłość.


Zdobyłeś popularność jako jeden z członków popowego trio O-Zone, którego utwór „Dragostea Din Tei” w 2004 stał się znany na całym świecie. Jak zareagowałeś na ten nagły sukces i fakt, że wasza piosenka była grana dosłownie wszędzie?

To wcale nie był nagły sukces, jak wielu ludzi może myśleć, ale owoc kilku lat ciężkiej pracy i bezsennych nocy w studiu nagraniowym. Byliśmy co prawda bardzo młodzi, ale w głowie mieliśmy wielkie marzenia i chcieliśmy rozprzestrzenić naszą muzykę na cały świat. Pewnego dnia się to udało i było to dla nas prawdziwym błogosławieństwem.

W maju 2017 w Kiszyniowie, po dwunastu latach solowych karier, Dan Balan, Arsenium i Ty ponownie wystąpiliście razem jako O-Zone. Kto wpadł na pomysł tego wielkiego powrotu? Czy to była jednorazowa sytuacja, czy planujecie kolejne koncerty w przyszłości?

Rzeczywiście, mieliśmy w maju powrót. Na ten jeden występ jako O-Zone musieliśmy zostać zabookowani jako trzej oddzielni artyści, bo każdy z nas ma swoją karierę i napięty grafik, ale udało się. Oczywiście z przyjemnością wystąpiłem z chłopakami dla naszych fanów i dla wszystkich, którzy przez tyle lat czekali na ten koncert. W mediach społecznościowych zapanowało szaleństwo :)

Jeśli chodzi o przyszłość… Myślę, że będziemy mieli więcej okazji, aby uszczęśliwić naszych fanów, po prostu musimy trafić na właściwe miejsce i właściwy czas.

Po rozwiązaniu grupy O-Zone, wydałeś dwa albumy: Alone” jako solista i Heartbeat” z żoną Aną. Jak wygląda proces pisania przez Ciebie tekstów i jak mógłbyś opisać swoje główne inspiracje i wpływy?

„Alone” i „Heartbeat” oznaczały początek mojej solowej kariery. To było jednak już dosyć dawno… Właściwie jestem piosenkarzem, kompozytorem i producentem muzycznym, w pisaniu tekstów nie jestem zbyt dobry, więc wolę trzymać się mojej strefy komfortu i skupiać przede wszystkim na produkcji. Zwykle to Ana odpowiada za teksty, bardzo łatwo nam się współpracuje przy tworzeniu piosenek.


Oprócz bycia utalentowanym muzykiem, jesteś również świetnym biznesmenem i producentem muzycznym - masz swoją własną wytwórnię Rassada Music. Czy mógłbyś opowiedzieć coś więcej o muzykach, z którymi obecnie pracujesz? Czujesz się spełniony w swoim zawodzie?

Tak, razem z ekipą Rassada Music pracujemy z wieloma utalentowanymi artystami i cały czas szukamy kolejnych zdolnych ludzi na rynku muzycznym. Stworzyliśmy utwory, które wspinały się po listach przebojów największych stacji radiowych w Rumunii, Rosji i Mołdawii i z czasem trafiały na pierwsze miejsca, więc cieszymy się, że jesteśmy częścią tego sukcesu. Mam zaszczyt pracować z artystami z całego świata, komponuję i zajmuję się produkcją przebojów takich artystów jak DJ Layla, Nico, Loredana Groza, Dee-Dee, Ray Horton, Leonid Rudenko, Viktoria Daineko, Lorina, Natalia Barbu, Dima Trofim, Sianna, Red Lyard, Malina Tanase i wielu innych. Uwielbiam występować na scenie, ale kocham również siedzieć w studiu.

Na Twoim profilu na Facebooku możemy odnaleźć informację, że Twoje hobby poza muzyką to fotografia i kinematografia. Jak zazwyczaj spędzasz swój wolny czas, kiedy nie siedzisz w studiu nagraniowym?

Zazwyczaj kiedy nie zajmuję się muzyką, lubię spędzać czas z moją rodziną i trojgiem dzieci. Niewiele rzeczy ma dla mnie w życiu szczególną wartość, ale rodzina zawsze jest dla mnie priorytetem. Robimy wspólnie bardzo wiele rzeczy, ale do moich ulubionych należą te związane ze sportem, jak wspinanie się po drzewach, jazda rowerowa, przejażdżka konno, wrotki czy łowienie ryb. To są od dzieciństwa moje ulubione aktywności.

Jak już wspomniałem, masz odnoszącą sukcesy wytwórnię, a obecnie promujesz swój nowy utwór I Believe In Love” nagrany z Maliną Tanase. Czy mógłbyś zdradzić nam swoje plany na najbliższą przyszłość? Czy możemy spodziewać się Twojego nowego solowego albumu?

Malina Tanase jest nową artystką w wytwórni Rassada Music i bardzo się cieszymy, że jest częścią naszego teamu. Nagraliśmy wspólnie piękny duet na potrzeby jej nowego utworu „I Believe In Love” i mam nadzieję, że w przyszłości usłyszymy więcej piosenek tej utalentowanej młodej dziewczyny.

Jeśli chodzi o mnie, jestem w trakcie tworzenia mojego albumu i liczę na to, że będzie gotowy do wiosny, nadal muszę dopracować kilka utworów i nie mogę się doczekać, kiedy podzielę się nimi z moimi fanami.


Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat Radu Sirbu i jego muzyki, zajrzyjcie na jego oficjalną stronę:

czwartek, 16 listopada 2017

Rozmowa z Józefem Pawłowskim

Józef Pawłowski jest młodym aktorem, znanym przede wszystkim z roli Stefana Zawadzkiego w filmie wojennym Jana Komasy „Miasto 44” oraz licznych ról dubbingowych. Obecnie możemy go oglądać między innymi w serialu „Diagnoza”, w którym wciela się w postać stażysty Rafała Krupnioka. Niedawno zagrał również rolę Bartosza w północnoirlandzkim filmie „Bad Day for the Cut”. W wywiadzie Józef opowiada między innymi o początkach swojej przygody z aktorstwem, pracy na planie „Miasta 44”, kulisach dubbingu i swojej fascynacji sportami walki.


W swojej rodzinie oprócz babci aktorki Teresy Szmigielówny miałeś też dziadków szermierza i pilota, a Twoja mama jest z zawodu lekarką. Dlaczego wybrałeś właśnie aktorstwo i czy od dziecka był to Twój wymarzony zawód?

Na początku chciałem zostać pilotem jak mój dziadek, potem z kolei adwokatem jak drugi dziadek (szermierz). W trzeciej klasie podstawówki zostałem na siłę wypchnięty na konkurs i tam zachłysnąłem się sceną, reflektorami i tą magią, którą ma w sobie teatr. Nie traktowałem jednak marzenia o aktorstwie serio. Później trafiłem do osiedlowego koła teatralnego, a już w gimnazjum po dłuższej przerwie do koła teatralnego w Pałacu Młodzieży w Pałacu Kultury. Tam to marzenie o aktorstwie zaczęło się konkretyzować, ale jeszcze nie do końca wiedziałem jak odpowiedzialny może być ten zawód. Prawdziwe dojrzewanie w podejściu do sztuki zaczęło się dopiero dwa lata później, kiedy trafiłem do ogniska Machulskich. Nie tylko mieliśmy tam zajęcia związane z aktorstwem, ale też doświadczaliśmy sztuki na wielu poziomach: oglądanie filmów, obrazów i rzeźb oraz czytanie wierszy i prozy. Zajęcia prowadzili fantastyczni ludzie, dzięki czemu naprawdę mogliśmy się rozwinąć. Wtedy zakochałem się w teatrze już tak na maksa i uznałem, że chcę to w życiu robić.

Przez wiele lat traktowałem aktorstwo trochę jako powód do wstydu. Wychowywałem się na blokach, gdzie było ono traktowane raczej jako coś niepoważnego. Dopiero przez ostatnie lata zacząłem być dumny z tego co robię, bo chyba udało mi się wykorzystać ten zawód do pozytywnych rzeczy. Staram się wkładać w aktorstwo całe serce, a pieniądze, które zarabiam i rozpoznawalność przekładać na pomoc innym.

Niewątpliwie powodem do dumy może być dla Ciebie rola w filmie historycznym „Miasto 44”, pełnym współczesnych akcentów jak choćby nowoczesna muzyka. Czy miałeś jakiś moment wątpliwości przy tworzeniu tego filmu?

Już zanim weszliśmy na plan miałem momenty zwątpienia. Jak wiesz lub nie, ten film miał powstawać trzy razy i dwa razy spadł, a bardzo mi na tej roli zależało. Jak spadł za pierwszym razem, to trochę zawalił mi się świat. Potem już za każdym razem podchodziłem do „Miasta” z rezerwą i szczyptą zwątpienia, czy na pewno powstanie. Ale jednak powstało. To była moja pierwsza i chyba jedyna dotychczas tak duża rola, weryfikowała moje umiejętności, nie tyle aktorskie, co wytrzymałości psychicznej. Za każdym razem jak wstawałem i wiedziałem, że mam do zagrania coś więcej niż po prostu przejście w tle, to byłem zesrany od rana do wieczora. Przez cały czas spędzony na planie byłem na jakiejś niesamowitej adrenalinie. W ogóle nie czułem zmęczenia, a de facto spałem tyle co nic i pracowałem dziennie po 12-14 godzin.

Film „Miasto 44” był filmem bardzo brutalnym i dosłownym - wybuchy, krew, rozlatujące się szczątki… Czy po kilku miesiącach pracy na planie miałeś problem z wyjściem z roli i przejściem do porządku dziennego? 

Myślę, że ta rola zostawiła na mojej psychice trwały ślad. Wszystko, co cię w życiu kosztuje, potem w tobie pozostaje i żeby była jasność: mi to w ogóle nie przeszkadza. Pracowaliśmy na dużych emocjach, więc oczywiście potrzebowałem czasu dla siebie, żeby po tym wszystkim odetchnąć. To był mój pierwszy tak wielki projekt, więc ta naiwność i maksymalna wiara, że trzeba dać z siebie wszystko, była dodatkowo spotęgowana. Myślę, że cenę tego zapamiętam na zawsze, ale cieszę się, że ją płacę. Musiałem wypić swoje z tego piwa, które sobie warzyłem przez cały ten czas i tyle.

Miałeś jakąś swoją najtrudniejszą scenę, czy do wszystkich podchodziłeś w ten sam sposób?

Na planie byłem obsrany od samego początku do końca. Założyłem sobie jednak, że chcę być nieustająco w skupieniu, z dala od zewnętrznych bodźców tego świata jak np. imprezy. Bałem się tych wszystkich scen i stresowałem nimi, ale wiedziałem, że robię wszystko co mogę, żeby utrzymać skupienie. Ważnymi dniami były pierwszy i ostatni, kiedy byłem już na maksa wypruty. Były oczywiście takie dni, że gorzej się wyspałem albo miałem szczególnie emocjonalne sceny jak np. śmierci matki, ale generalnie wszystkie dni były strasznie ciężkie i trudno wyszczególnić jeden konkretny.

„Miasto 44” nie było Twoim jedynym filmem historycznym, zagrałeś też między innymi syna Ryszarda Kuklińskiego w filmie „Jack Strong”. Często tego typu filmy stanowią ważny element zdobywania przez młodzież wiedzy historycznej. Jak oceniasz polskie kino historyczne - czy może być dobrym edukatorem? 

Polskie kino historyczne jest bardzo niestabilne, bo obok wielu pięknych filmów, było też wiele fuck upów - trudno wystawić tu średnią ocenę. Akurat jeśli chodzi o „Jacka Stronga” czy „Miasto 44”, to są w miarę stabilne historycznie i trzymają się faktów. Generalnie moim zdaniem tendencja jest raczej ku górze niż ku dołowi, jak zresztą w całym polskim kinie, co mnie bardzo cieszy. Nie ma opcji, żeby się nie potknąć, ale polskie kino uczy się na swoich błędach i zmierza ku dobremu.


Na planie „Jacka Stronga”, podobnie jak i na planie „Bodo” pojawił się również Twój starszy brat Stefan, ale nie mieliście za bardzo okazji grać wspólnych scen. Chciałbyś zagrać ze Stefanem obok siebie w jednym filmie?

W „Jacku Strongu” Stefan grał nawet starszą wersję granej przeze mnie postaci. W „Bodo” mieliśmy wspólną scenę, ale nasi bohaterowie nie mieli ze sobą interakcji. Myślę, że zagranie razem byłoby bardzo ciekawym doświadczeniem, chociażby pod względem przygotowań. Stefan zna mnie całe życie, więc nasza droga byłaby znacznie krótsza. Nie musielibyśmy przełamywać granicy obcości, bo nasze ciała, charaktery i emocjonalność się znają. Byłoby super zderzyć się z kimś tak bliskim i tak mi znanym. Stwarzałoby to wiele możliwości, ale też pewne ograniczenia. Ciężko byłoby mi zagrać niektóre sceny…

Na przykład scenę zabójstwa?

Nie, z przyjemnością bym go kropnął! (śmiech) Nie wiem jakbym się zachował, gdybyśmy w czasie pracy nad filmem mieli między sobą jakiś trudny okres. Mam nadzieję, że zachowalibyśmy się właściwie, ale na pewno byłby to taki newralgiczny moment. Przez to, że jesteśmy rodziną i nie mamy między sobą granic kulturowych, moglibyśmy się na siebie gniewać albo się pokłócić, chociaż rzadko nam się to zdarza.

Macie chyba trochę różne charaktery - Stefan gra w serialu komediowym „O mnie się nie martw”, a Ty od komedii raczej uciekasz…

Tak naprawdę do tej pory miałem tylko jedną rolę komediową - grałem przerysowanego Ukraińca w „Dziewczynach ze Lwowa”. Często też komedia pojawia się w dubbingu, ale tu akurat wydurniam się za czyimiś plecami, więc nie jest to weryfikacja umiejętności. Na pewno jesteśmy ze Stefanem inni, ale trudno mi powiedzieć pod jakim względem, bo nawet na Akademii Teatralnej nie mieliśmy okazji spotkać się na jednej scenie - Stefan zaczął tam studiować, jak byłem na II roku.

Wspomnieliśmy o Twojej działalności dubbingowej - podkładałeś głos pod różne postaci, między innymi Donatella w „Wojowniczych Żółwiach Ninja” i Robbiego Shapiro w „Victorii znaczy zwycięstwo”. Które z tych seriali i filmów były Twoimi ulubionymi?

Moją ukochaną bajką była „Victoria znaczy zwycięstwo”, w której dubbingowałem dwie postaci: Robbiego i jego lalkę Rexa. Sama atmosfera pracy przy tym projekcie była genialna. Teraz zrobiłem „Twojego Vincenta”, przepiękny film o Vincencie van Goghu - byłem zaszczycony, że mogłem wziąć w nim udział. To były takie moje dwa dubbingowe „sztosy”. Większe fabuły jak „Żółwie Ninja” i „Valerian”, w których dubbinguję sobie zupełnie inny świat, też były dla mnie bardzo otwierające. Użyczam również głosu w „Call of Duty”. To moja pierwsza gra, przy czym jest ona zrealizowana mega filmowo.

A jakie programy oglądałeś jako dzieciak, zanim zacząłeś pracę w dubbingu?

Przez to, że miałem czwórkę rodzeństwa, moje warunki oglądania telewizji były mocno ograniczone. Oglądałem głównie dobranocki takie jak „Gumisie”, „Smerfy”, „Zaczarowany ołówek”, „Bolek i Lolek” i „Pszczółka Maja”. Bardzo lubiłem też „Było sobie życie” i serię historyczną tej samej produkcji. Z bajek filmowych podobały mi się „Tarzan” i „Droga do El Dorado”, które na okrągło wałkowałem na kasacie. Uwielbiałem też filmową „Trylogię” - „Potop”, „Ogniem i mieczem” i „Pana Wołodyjowskiego” oraz filmy „Braveheart”, „Gladiator” i „Patriota”. Jak byłem pięć dni chory, to każdy z tych filmów oglądałem po dwa razy. Znałem kiedyś całe linijki i byłem w stanie „gadać” ze wszystkimi bohaterami.

Wcielasz się w różne role dubbingowe, często mocno zróżnicowane pod względem głosowym. Jak wygląda przygotowanie do pracy w dubbingu - musisz mieć do tego wrodzone predyspozycje, czy można sobie ten głos wypracować?

Środowisko dubbingowe jest bardzo małe, więc żeby się w nim utrzymać, trzeba mieć naturalne predyspozycje, słuch i poczucie rytmu. Los chciał, że spotkałem ludzi, którzy mieli do mnie cierpliwość, a sam starałem się uczyć najszybciej jak się da. W pracy głosem najczęściej czerpię inspiracje z życia. Na przykład w dubbingowaniu Rexa zainspirował mnie jeden z profesorów z Akademii Teatralnej. Kiedy byłem najbardziej zafascynowany dubbingiem, potrafiłem z kolei gadać na pięć głosów, siedząc w wannie. Wiadomo, że było to dość amatorskie i durnowate, ale myślę, że takie przedrzeźnianie rzeczywistości i robienie z siebie pajaca jest w tej pracy bardzo pomocne.


Niedawno pojawiłeś się w północnoirlandzkim filmie „Bad Day for the Cut”. Jak wspominasz pracę z anglojęzyczną ekipą? Czy praca tam różni się od polskich warunków?

U nas nie ma czegoś takiego jak stałe warunki pracy, a w Wielkiej Brytanii podejście do higieny pracy jest bardzo restrykcyjne. Wszędzie podany jest dokładny plan pracy, a po pięciu godzinach musi być godzinna przerwa. W Polsce często zdarzają się nadgodziny czy spóźnienia, a tam mają praktycznie żelazne granice, kiedy zaczynasz i kończysz zdjęcia. Panuje olbrzymi szacunek do twojego prywatnego czasu, a każda istotna zmiana planu musi być jednogłośnie zatwierdzona. Inna sprawa, że z tego co wiem warunki pracy w Wielkiej Brytanii są regulowane przez ustawę, a nie umowę.

Jesteś otwarty na kolejne zagraniczne propozycje?

Angielskiego nauczyłem się już na studiach, bo w gimnazjum i liceum olałem naukę tego języka. Na maksa kocham brytyjską kulturę, chociaż Irlandczycy, Szkoci, Walijczycy i Anglicy to inne narody, które trudno ze sobą porównywać. Znacznie bardziej siedzi mi brytyjski niż amerykański akcent. Fascynują mnie niesamowicie English breakfast, piwa, bary, mecze, ich sposób ubierania się, kultura, teatry radiowe i kameralne brytyjskie filmy. Przez sześć lat uczyłem się angielskiego z intencją, że chciałbym chociaż kiedyś zagrać epizod w brytyjskim filmie, a udało się zagrać drugą rolę męską w produkcji bardzo fajnie odebranej na świecie. Bardzo bym marzył, żeby jeszcze kiedyś było mi dane zagrać w anglojęzycznym filmie.

Czyli nie masz takiego problemu z akcentem, że możesz grać tylko przybyszów ze Wschodu?

Jednak słychać u mnie, że nie jestem Brytyjczykiem, przy czym na tyle, na ile uczyłem się z radia, wszyscy są pod dużym wrażeniem moich umiejętności. Na dzień dzisiejszy myślę, że nie brzmię jak Polak czy Rosjanin, raczej jak zagubiony w czasoprzestrzeni ktoś, kto trochę mówi po brytyjsku, trochę nie wiadomo jak. Niektóre słowa mówię bardzo dobrze, bo są łatwe w wymowie, ale niestety w sporej części mam albo błędny akcent, albo żaden. Amerykanów potrafię oszukać, ale Brytola już nie.

Oprócz ról filmowych, grasz również w serialach, między innymi w „Belfrze” i „Diagnozie”. Traktujesz te role jako swego rodzaju odskocznię od filmu?

Generalnie na tyle, na ile pozwala mi dane zlecenie i jego warunki, staram się dawać z siebie w pracy wszystko. Czy traktuję to jako odskocznię? Gdybym na dzień dzisiejszy miał propozycję zagrania w jakimś zajebistym filmie, to wziąłbym zajebisty film. A że ostatnio takich propozycji nie było, to pojawiła się „Diagnoza”, z czego się bardzo cieszę. Na tę chwilę nie jestem w sytuacji, że mogę sobie przebierać w ofertach.

Pomocne w tej roli na pewno jest doświadczenie pochodzenia z lekarskiej rodziny.

Moja babcia była farmaceutką, mama jest lekarzem, rodzice mojego przyjaciela też. Od dziecka przychodziłem do mamy do pracy, więc szpital jest dla mnie środowiskiem naturalnym. Większość ludzi dorosłych, którzy mnie otaczali, było bezpośrednio związanych z medycyną. Myślę, że to pomaga, bo nie jest to dla mnie temat w stu procentach obcy. Może nie znam wielu naukowych pojęć i chorób, ale jeśli chodzi o atmosferę, charakter i napięcie w pracy, to patrzyłem na to codziennie.


Twój dziadek Jerzy Pawłowski był szermierzem, Ty zaś od dłuższego czasu trenujesz sztuki walki. Czy mógłbyś opowiedzieć coś więcej o swoich zainteresowaniach sportowych?

Pochodzę ze skromnej rodziny, wychowałem się na blokowisku. Do 16. roku życia zbierałem grosiki z ziemi albo sprzedawałem butelki, żeby mieć na słodycze. Jak miałem 14 lat pojawił się u nas komputer, a jak 16-17 internet. Do tego czasu jedyną rzeczywistością była dla mnie piłka i dwór. Jak szedłem wyrzucić śmieci, to zawsze brałem ze sobą piłkę i wracałem po pół godziny-godzinie, bo stałem i kopałem. Sport był więc w moim życiu elementem naturalnym, za co jestem losowi bardzo wdzięczny.

Jeśli chodzi o sporty walki, to zawsze chciałem je uprawiać. Jak byłem dzieciakiem, trafiłem na karate, ale niestety mama nie zgodziła się, żebym to kontynuował, choć podobno byłem bardzo obiecujący. Wróciłem do tego dopiero na studiach, aby zdyscyplinować i uporządkować samego siebie. Z przerwami w związku z zawodem i różnymi sprawami zdrowotnymi trenuję już od czterech lat. Dzięki treningom wzrasta moja świadomość ciała, dyscyplina, pewność siebie i kondycja, a przy okazji poznaję fajnych ludzi.

Z tego co wiem, nie przeszkadzał Ci dubstep w „Mieście 44”. Jakiej zatem muzyki sam słuchasz na co dzień?

Dubstep faktycznie pasował mi w tym filmie, chociaż na co dzień nie słucham takiej muzyki. Wychowałem się na polskim rapie i to w nim głównie siedzę. Na drugim miejscu jest cięższe brzmienie, np. metal, rock, punk rock, a równolegle muzyka klasyczna, która mnie uspokaja i wycisza. Trzecie miejsce zajmują z kolei ex aequo nuty gospelowe i jazzowanie - raz na milion lat lubię i tych dwóch gatunków posłuchać.

A sam śpiewasz? 

Zawodowo nic z tym nie robię, ale śpiewam, bo przez lata miałem zajęcia na Akademii, brałem nawet udział w Przeglądzie Piosenki Aktorskiej. Nie pociągnąłbym jednak musicalu, bo wymaga on niesamowitej kondycji, gospodarki tlenu i pracy przeponą. Mogę stanąć sobie przed mikrofonem i zaśpiewać nawet kilka utworów, ale żeby połączyć to z ruchem scenicznym, trzeba być kosmitą! Może dałbym radę, jakby ktoś mnie przygotował, ale na dzień dzisiejszy miałbym z tym duży problem.

Z tego co wiem, unikasz ścianek i imprez, skupiając się przede wszystkim na wykonywanym zawodzie. Jak w pracy aktora, którą często uważa się za narcystyczną, zachować skromność i nie dać się wciągnąć w celebryctwo?

Bardzo buduje mnie wiara i to, co czytam w Piśmie Świętym. Mam też przyjaciół, którzy potrafią dać mi w łeb, kiedy widzą, że mi odbija. A że jestem dość egoistycznym i narcystycznym typem, to budowanie pokory jest mi szalenie potrzebne. Cały czas staram się być bardziej pokorny, bo zabijając narcyzm lub chociaż go studząc, otwierasz się na innych ludzi, a o to chodzi w mojej pracy. Trzeba być z siebie dumnym i pewnym siebie, ale to absolutnie nie oznacza egoizmu, narcyzmu i egocentryzmu. Wydaje mi się, że artyści powinni być odwrotnością tych trzech cech. Musimy być zwróceni na drugiego człowieka, a takie pierdolenie na swój temat w zachwycie jest kompletnie bezproduktywne.

Mógłbyś zdradzić na zakończenie swoje kolejne aktorskie plany?

Niedawno zakończyłem zdjęcia do kolejnych odcinków seriali „Wojenne dziewczyny” i „Diagnoza”. Pod koniec listopada wchodzę na drugi sezon „Diagnozy” i zobaczymy jak to się rozwinie. Nie wiem czy też tak masz, ale ja lubię się raz na jakiś czas zachwycać się tym, jak szalenie dynamiczne jest życie. W gruncie rzeczy jutro mogę już siedzieć na Wyspach, pracować w magazynie i być mega szczęśliwym gościem. Może jeszcze czeka mnie milion filmów i seriali, a może nie czeka mnie już żaden. Liczy się przede wszystkim to, jakim jesteś człowiekiem. Nie da się zrealizować wszystkich marzeń i pasji, trzeba po prostu rozpoznawać, co jest dla ciebie najważniejsze i nie być w tym wszystkim egoistą.


Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat Józefa Pawłowskiego i jego działalności zawodowej, zajrzyjcie na jego oficjalną stronę: