piątek, 11 listopada 2016

Rozmowa z Łukaszem Dyczko

Łukasz Dyczko jest młodym utalentowanym saksofonistą, który zwyciężył w 18. Konkursie Eurowizji dla Młodych Muzyków. Wcześniej wygrywał między innymi takie konkursy jak Międzynarodowy Konkurs Muzyczny „Marco Fiorindo” w Turynie oraz XI Międzynarodowy Festiwal Saksofonowy w Przeworsku. Łukasz jest absolwentem Państwowej Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej II stopnia im. Karola Szymanowskiego w Katowicach, a obecnie szlifuje swoje umiejętności na warszawskim Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina. W wywiadzie wspomina swój udział w Eurowizji oraz opowiada o wyzwaniach na swojej muzycznej drodze i walce o marzenia, które warto mieć i spełniać.

(Foto: Zuzanna Gąsiorowska)

Jako trzeci Polak w historii zająłeś pierwsze miejsce w 18. Konkursie Eurowizji dla Młodych Muzyków. Jak trafiłeś do tego konkursu i jak wyglądała Twoja droga do zwycięstwa? 

Przeszedłem eliminacje w Polsce w ramach projektu Młody Muzyk Roku, realizowanego przez TVP Kultura. Miał on w sumie trzy etapy. Najpierw minister kultury i dziedzictwa narodowego wybrał dwanaście osób, które brały udział w półfinałach. Finał tego konkursu odbył się w Otrębusach w siedzibie Mazowsze i tam zagraliśmy w towarzystwie Polskiej Orkiestry Radiowej pod dyrekcją Michała Klauzy. Znalazło się w nim już tylko siedem osób, a w skład jury wchodzili: Włodek Pawlik jako przewodniczący, Katarzyna Budnik-Gałązka i Paweł Kotla. To właśnie oni wybrali spośród siódemki tego „najlepszego” na konkurs Eurowizji w Kolonii. Na moje szczęście to byłem ja, z czego się bardzo cieszę.

Sam konkurs Młodego Muzyka wspominam bardzo dobrze, był on dla mnie niesamowitym przeżyciem. Każdy instrument stawał się równy sobie, uczestnicy byli dla siebie życzliwi i nie było tam ani grama rywalizacji. Z dużą liczbą osób do teraz pozostaję w bliższym lub dalszym kontakcie. Są to niesamowici muzycy, którzy ciągle wygrywają jakieś poważne konkursy w swoich kategoriach. Jednak konkurs Młody Muzyk Roku rządzi się trochę innymi prawami niż standardowe konkursy, ponieważ sam występ trwa około sześć minut, więc bardzo niewiele. Oprócz tego, że musisz super grać, musisz się także dobrze zaprezentować, wyglądać (dbają o to styliści), uśmiechać się – mieć coś w sobie, co przyciągnie uwagę widzów i zrobi na nich wrażenie.

Udało Ci się tę uwagę przyciągnąć… 

Tak, dałem radę. Później był konkurs Eurowizji, w sumie podobny do finału w Otrębusach, bo też był z orkiestrą, ale trochę na większą skalę. Transmitowało tę Eurowizję na żywo dziesięć krajów. Koncert był w plenerze, więc było to dodatkowe wyzwanie dla muzyków, aczkolwiek realizatorzy i grupa techniczna byli bardzo dobrze zorganizowani. Dźwięk był tak dobrze słyszalny, że nie czułem wielkiego dyskomfortu. W ogóle nie czułem dyskomfortu, grając na powietrzu. Warunki pogodowe były znakomite, bo było dwadzieścia kilka stopni, wieczorem nie było wiatru, więc to też miało wpływ na mój występ.

Do samego konkursu podchodziłem ostrożnie, nie nastawiałem się przesadnie na zwycięstwo. Nie myślałem „Jak nie wygram tego konkursu to znaczy, że jestem beznadziejny” albo „Co Polska sobie o mnie pomyśli?”, tylko chciałem się po prostu dobrze zaprezentować.

Jak udało Ci się zgrać z towarzyszącą Ci orkiestrą? Wpasowanie się w punkt i znalezienie wspólnego muzycznego mianownika też musiało być dla Ciebie wyzwaniem. 

Eurowizja była bardzo dobrze zorganizowana, bo mieliśmy aż cztery próby z orkiestrą, piątą generalną, a szóstą był już sam koncert. Tak więc jak na warunki konkursowe jest to mnóstwo prób – tak wielu nie ma chyba na żadnym innym konkursie. Mieliśmy czas, żeby spokojnie sobie wszystko przygotować i wymienić się uwagami z dyrygentem. Dyrygent był bardzo otwarty na sugestie uczestników konkursu, tak więc bardzo dobrze współpracowało mi się z nim i orkiestrą. To byli profesjonaliści.

(Foto: Zuzanna Gąsiorowska)

Zagrałeś „Rapsodię na saksofon altowy” André Waigneina – artysta ten stworzył wiele utworów (głównie pod pseudonimami), lecz nie jest szczególnie w Polsce znany. Jak udało Ci się natrafić na jego twórczość i zainteresować się nią? 

Pewnego razu, kiedy siedziałem i słuchałem muzyki saksofonowej z kolegami w internacie (mieszkałem w nim przez pięć lat), natrafiliśmy na ten utwór. Był on wykonywany na Międzynarodowym Konkursie Saksofonowym w Belgii w Dinant, miejscu urodzenia wynalazcy saksofonu Adolphe’a Saxa. Bardzo spodobał nam się ten utwór – ma ciekawy charakter, niespotykany wręcz w literaturze saksofonowej, który nadaje się na tego typu konkursy. Robi duże wrażenie i jest prosty w odbiorze, mimo że sama instrumentacja stoi na niezłym poziomie. Pierwsze wykonanie tej rapsodii nie należało do mnie, ale do kolegi, który wykonał go z Filharmonią Śląską na Koncercie Dyplomantów. On zresztą sprowadził ten utwór do Polski, więc należą mu się podziękowania. Dogadał się kompozytorem, który przesłał mu wszystkie nuty i teraz są w naszym posiadaniu.

Mniej więcej w tym czasie jak słuchaliśmy tego utworu czyli cztery lata temu, nasz kolega też brał udział w Młodym Muzyku Roku. Stwierdziliśmy, że bardzo fajnie by było, gdybyśmy kiedyś mogli coś takiego zaprezentować na tym konkursie. To się udało z bardzo dobrym skutkiem. 

André Waignein tworzył utwory szybkie i żywotne, które odzwierciedlały jego osobowość. Jak mógłbyś opisać utwór, który odzwierciedlałby Twój charakter? 

Myślę, że każdy kompozytor dąży do tego aby kompozycja była odzwierciedleniem swojego charakteru. Inaczej utwór jest skazany na porażkę. Jeśli chodzi o mnie to z pewnością nie byłby to utwór czysto tonalny z tego względu, że w rozszerzonej tonalności można pokazać więcej emocji i lepiej się w niej czuję. Musiałby mieć bardzo długie frazy, bo do tego dążę, aby było tak zwane „ciśnienie” czyli takie jak najdłuższe napięcie, po którym następuje rozładowanie. Jest to bardzo fajne i wyjątkowe uczucie.

Czyli grając rozładowujesz w pewien sposób swoje emocje? 

Oczywiście! Tak naprawdę cała muzyka polega na tym, że zbierają się emocje i opadają. Opowiadamy jakąś historię, a przy każdej opowieści towarzyszą nam emocje. Granie muzyki, która byłaby tylko dźwiękami, nie ma według mnie sensu, nie wiem nawet jak to nazwać. Zazwyczaj utwór ma jakieś przesłanie, a wykonawca powinien go pokolorować, sprawić aby był czytelny nie tylko dla profesjonalnych muzyków ale także dla amatorów.

Saksofon to instrument, który pojawia się również w muzyce jazzowej, rockowej, a ostatnio też jako dodatek w mainstreamowej muzyce popowej. Zamierzasz nadal skupiać się na klasycznej muzyce saksofonowej czy jesteś otwarty na inne propozycje, takie jak choćby dołączenie do zespołu w trasie koncertowej? 

Na dłuższą metę na pewno nie chcę się skupiać tylko na klasyce, jednak dołączenie do zespołu niesie niebezpieczeństwo podporządkowania się pewnym regułom, co może prowadzić do takiej artystycznej nudy. Co nie znaczny, że chcę być tylko solistą. Od kilku lat byłem członkiem różnych zespołów kameralnych i uważam, że to piękny rodzaj muzykowania, który dużo uczy.

Chciałbyś więc pracować na własne nazwisko? 

Tak, od wielu lat to robię. Zacząłem grać mając trzy lata, najpierw na pianinie, później na flecie ze względu na to, że byłem zbyt drobny, a następnie już na saksofonie. Młodzi wykonawcy i kompozytorzy często nie zdają sobie sprawy, że im wcześniej zaczną się promować i reklamować, znajdą w sobie coś interesującego, to tym lepiej dla nich.

A sam komponujesz? 

Nie, niestety nie komponuję. Może kiedyś będę na tyle dojrzały i mój warsztat kompozytorski będzie na tyle rozwinięty, że coś stworzę, aczkolwiek na razie skupiam się tylko na saksofonie. Nie mam zbyt wiele czasu, żeby robić teraz inny kierunek, na przykład kompozycji, bo to zabiera mnóstwo czasu i energii, a na dzień dzisiejszy po Eurowizji mam, z czego się bardzo cieszę, dosyć sporo koncertów. Mam też swoje plany płytowe, które chciałbym zrealizować w ciągu roku-dwóch lat i mam nadzieję, że mi się to uda. Mam koło siebie mnóstwo życzliwych i otwartych ludzi, którzy chcą mi pomóc, między innymi Prezydent, minister kultury i dziedzictwa narodowego i Pan Robert Kamyk (kierownik redakcji muzycznej TVP Kultura), który też prawdopodobnie będzie mi pomagał zorganizować fundusze potrzebne do wydania płyty. Byłoby to kolejnym ważnym wydarzeniem w moim życiu, przypieczętowaniem mojej dotychczasowej kariery.

(Foto: Zuzanna Gąsiorowska)

Saksofon stał się ważną częścią Twojego życia, mówiłeś w jednej z rozmów, że bez niego czujesz się jak „bez ręki”. Miałeś kiedykolwiek jakiś moment zwątpienia na swojej muzycznej drodze? 

Takich większych „stanów depresyjnych”, jeśli chodzi o saksofon, na szczęście nie miałem i raczej nie będę miał, bo potrzeba gry na saksofonie wychodzi ze mnie naturalnie i sprawia mi dużą radość, pomimo wszystkich trudności związanych z ogarnięciem tego instrumentu. Oczywiście myślę, że każdy instrumentalista ma na swojej drodze przeszkody i chwile lekkiego zwątpienia. Ważne jest, żeby ciągle się otaczać dobrymi ludźmi, zdrowo nastawionymi do świata i muzyki. Oni mogą pomóc. Tak samo nauczyciel jest bardzo ważny. To wszystko sprawia, że te trudności stają się trochę lżejsze. 

Wspominaliśmy, że Twoim pierwszym instrumentem było pianino, wiem że jesteś również utalentowany wokalnie. Czy zdarza Ci się wracać do śpiewania i grania na pianinie, czy też porzuciłeś te aktywności dla saksofonu? 

Oczywiście, że zdarza mi się śpiewać! Niekoniecznie koncertowo i niekoniecznie chciałbym to bardziej upubliczniać, ale na pianinie albo fortepianie też zdarza mi się grać. Jest to instrument, który każdy muzyk powinien mniej więcej opanować. Znajomość gry na fortepianie jest potrzebna przy każdym instrumencie, dlatego w szkołach muzycznych II stopnia nauka gry na nim jest obowiązkowa, żeby ogarnąć przynajmniej jej podstawy i móc podegrać sobie jakiś akompaniament, jeśli coś jest niejasne. Nauka swojej partii jest najważniejsza, ale zazwyczaj towarzyszy nam akompaniament, zwykle jest nim partia fortepianu albo orkiestry, która też jest pisana na fortepian (to tak zwane wyciągi). Znajomość partii akompaniamentu jest więc ważna, żeby całokształt dobrze brzmiał i miało to wszystko odpowiedni wyraz.

Jako muzyk z wieloletnim doświadczeniem, masz z pewnością dobrze wyrobiony słuch muzyczny. Czy nie bywa to dla Ciebie czasem „przekleństwem”, kiedy na przykład słuchasz z kolegami muzyki na imprezie i wyczuwasz w niej każdy fałsz? 

Słyszę to i myślę, że mnóstwo osób słyszy. Zazwyczaj będąc na imprezach albo na mszy świętej w niedzielę, lubię słuchać sobie harmonicznie tego typu rzeczy, bo to całkiem ciekawe. To nie jest „przekleństwo”, może raczej „zboczenie zawodowe”, gdzie słuchamy czegoś i nam się nie podoba ze względu na to, że „to się nie rozwiązało na to”, „tu powinno iść do góry lub na dół” albo „dziewczyna była pod dźwiękiem” czy coś w tym stylu. To mi jednak nie przeszkadza. Tak samo oglądając teraz reportaże, teleturnieje i znając przynajmniej powierzchownie działanie mediów, zdarza mi się skupiać na takich technicznych rzeczach jak np. ruch kamery. To bardzo fajne doświadczenie. Dobrze wiedzieć jak to wszystko funkcjonuje.

Pozostając w temacie słuchu muzycznego… Coraz częściej na rynku muzycznym pojawiają się muzycy, które nie mają wielkiego talentu, ale robią duże kariery. Czy masz jakichś artystów z tak zwanego mainstreamu, których uważasz za naprawdę niezwykle utalentowanych? 

Jest mnóstwo artystów „mainstreamu”, którzy mają ogromny talent muzyczny. Z zagranicznych jest to na pewno Adele, Stevie Wonder albo Beyoncé. To artyści bardzo rozwinięci, którzy dużo pracowali na swój sukces. Mieli coś w sobie, co potrafili na tyle wykorzystać, że pokochały ich miliony ludzi na całym świecie. Tych artystów chyba każdy zna. Tak samo powinno być moim zdaniem z muzyką klasyczną. Nie należy czekać aż ktoś się odezwie i powie, że ma dla nas koncert z najlepszą orkiestrą, tylko samemu zrobić coś co zainteresuje innych, przyciągnie menedżerów i dyrektorów orkiestr. Muzyka klasyczna działa na podobnych falach – ktoś wygrywa jakiś konkurs, ma niesamowitą charyzmę czy potrafi się odpowiednio sprzedać, to jest bardziej rozpoznawalny. Można do tego dojść wieloma drogami. Ludzie często boją się jednak wyjść przed szereg, znaleźć się w trochę mniej wygodnej sytuacji, w której są narażeni na krytykę. Dobrze byłoby zmienić takie podejście.

(Foto: Zuzanna Gąsiorowska)

Podczas Twoich publicznych występów uwagę zwraca nie tylko Twój ogromny talent, ale również elegancki ubiór. Czy jesteś perfekcjonistą także jeśli chodzi o modę i styl ubierania się? 

Na pewno nie robię tego sztucznie, dlatego że jestem teraz osobą bardziej rozpoznawalną. Myślę, że każdy powinien dążyć do tego, aby wszystko co nosi, albo czym jeździ współgrało z jego charakterem. Pierwsze wrażenie ma duże znaczenie. Nie jestem perfekcjonistą, ale lubię schludność i przejrzystość, tak w ubiorze jak i w muzyce.

Muzyka nie jest Twoim jedynym zainteresowaniem, wiem że interesowałeś się również motoryzacją. Czy mógłbyś opowiedzieć coś więcej o tych pozamuzycznych pasjach? 

Jestem normalnym człowiekiem, który lubi oglądać filmy czy czytać książki. Nie lubię filmów akcji, wolę dramaty. Ostatnio bardzo polubiłem też czytanie biografii. Często dają one dużo do myślenia, zwłaszcza te dotyczące osób na szczycie, które wiele osiągnęły. Czytam teraz książkę Woody’ego Allena – jest on bardzo barwną postacią. Możemy z niej poznać jego stosunek do życia, filmów i ludzi oraz jak wyglądała jego droga do sukcesu i osiągnięcia reżyserskiego i aktorskiego kunsztu.

Jak wspomniałeś, swego czasu interesowałem się motoryzacją, teraz niestety nie mam na to czasu. Mój tata zresztą jest z zawodu mechanikiem. Wiem jak funkcjonuje samochód i myślę, że potrafiłbym sobie coś w nim wymienić w razie potrzeby.

Po Twoim ogromnym sukcesie wiele ludzi zastanawia się jak potoczy się Twoja dalsza kariera. Jakie są Twoje plany na przyszłość i w jakich projektach możemy życzyć Ci kolejnych sukcesów?

Moje najbliższe plany to przede wszystkim wydanie płyty. Wśród dalszych chciałbym zdobyć jakąś nagrodę fonograficzną typu Fryderyk. Grammy to już byłby kosmos, ale trzeba marzyć.

Jedną z nagród w Konkursie Eurowizji był koncert dla stacji radiowej WDR. O ile wiem jeszcze go nie było… 

Niestety jeszcze go nie było i nie wiem kiedy będzie, bo jeszcze nie dostałem od nich żadnego maila. Muszę się do nich zgłosić, bo nie wiem czy sobie o tym prędko przypomną. 

Trzeba walczyć o swoje. 

Tak, ciągle trzeba walczyć o swoje. Przede wszystkim nie można się przyzwyczaić do łatwego i wygodnego życia, bo to bywa zgubne. I trzeba przyzwyczaić się do krytyki. Wychodzić przed szereg i znajdować „błękitny ocean”. Jest taka teoria o „czerwonych oceanach” i „błękitnych oceanach”. Wykorzystuje się ją przy mówieniu o firmach, ale w muzyce jest podobnie. „Czerwone oceany” to takie, gdzie są firmy już rozwinięte i żrą się między sobą, tworzą coś nowego, ale ciągle jest między nimi ostra konkurencja. „Błękitny ocean” to taki, gdzie ktoś coś wymyśli i ma prostą drogę, bo zanim ktoś dojdzie w jaki sposób zacząłeś i będzie chciał cię naśladować, to już będziesz tak daleko, że ta druga osoba nigdy cię nie dogoni.

Tego Ci zatem życzę – aby „błękitny ocean” był ciągle blisko Ciebie. 

Dziękuję.


Jeżeli chcecie śledzić dalszy rozwój kariery Łukasza Dyczko, zapraszam do obserwowania jego profilu na Facebooku:
https://www.facebook.com/lukadyczko/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz