piątek, 25 listopada 2016

Rozmowa z Michałem Wiśniewskim

Wokalista zespołu Ich Troje Michał Wiśniewski jest obecny na rynku muzycznym już od dwudziestu lat. W tym czasie jego kapela wydała osiem albumów studyjnych i cztery kompilacje największych przebojów, zajęła też siódme miejsce w finale 48. Konkursu Piosenki Eurowizji. Michał Wiśniewski nagrał też trzy płyty jako artysta solowy: „Sweterek cześć 1, czyli 13 postulatów w sprawie rzeczywistości”, „La Revolucion” i „Nierdzewny” oraz jest założycielem Polskiego Związku Pokera. W wywiadzie opowiada między innymi o karierze zespołu Ich Troje, przygodzie z aktorstwem oraz miłości do pokera i lotnictwa, jak również o łatce „skandalisty”, którą chyba niesłusznie mu przypięto.


Historia zespołu Ich Troje zaczęła się dwadzieścia lat temu od wydania płyty “Intro”. Jak wspomina Pan pierwszą wizytę w studio nagraniowym?

Studio nagraniowe z olbrzymim profesjonalnym stołem zawsze robi za pierwszym razem ogromne wrażenie, tym bardziej, że pierwszy materiał w ogóle w swojej historii nagrywaliśmy w kuchni u Jacka [Łągwy]. Dla mnie samo miejsce nie miało większego znaczenia - liczyło się to, że realizuję w swoim życiu kolejne wyzwanie. Właściwie całe moje życie składa się z wyzwań i stawianych sobie po drodze celów, więc to było jedno z nich.

Kariera kapeli szybko nabrała tempa. Na początku zespół był klasyfikowany jako grający rock gotycki, potem mniej więcej przy czwartym albumie trochę złagodniał. Czym była powodowana ta zmiana stylu?

Trudno mówić tu o rocku gotyckim dlatego, że tak naprawdę nasz pierwszy album nie miał nic z rockiem gotyckim wspólnego. Nie wiem kto w ogóle zapodał to hasło w odniesieniu do naszego zespołu, trzeba mieć o tym odrobinę pojęcia. Najprawdopodobniej któryś z krytyków, który nie przesłuchał całego albumu. Tam jest choćby utwór „Spadam”, który absolutnie nie ma z rockiem gotyckim nic wspólnego. Trudno też powiedzieć, że „Powiedz” ma cokolwiek z tego gatunku muzycznego. Chyba, że ja się nie znam…

W zasadzie zespół Ich Troje przez całą naszą karierę nagrywał fabularyzowany pop i właśnie w tej szufladce najbardziej chciałbym się znaleźć. Graliśmy szeroko pojętą muzykę popularną, bez żadnego specjalnego klasyfikowania. Bez względu na to czy graliśmy utwory punkowe czy ballady, to można je wszystkie mimo wszystko zaliczyć do muzyki popularnej, mieszczącej się pomiędzy musicalem a popem.

Tę fabułę można było zauważyć także w występach scenicznych, którym często towarzyszyły zjawiskowe stroje i liczne rekwizyty, na przykład łóżko. Skąd pomysł na tę teatralność i elementy aktorskie podczas koncertów?

Dlatego, że nigdy nie bawiło mnie wychodzenie na scenę i śpiewanie do mikrofonu. To nie byłbym ja. Fascynował mnie musical czyli połączenie słowa, muzyki i gry aktorskiej.

A wizerunek sceniczny - kto był dla Pana największą inspiracją?

Nie miałem szczególnych inspiracji. Jak każdy inny Kowalski miałem swoich ulubionych artystów, ale nie można powiedzieć, że się na kimkolwiek wzorowałem. Wydaje mi się, że wszystko zostało już w muzyce wymyślone, a jeśli nie w muzyce to na scenie. A jeśli nawet nie znalazło się na scenie, to tylko dlatego, że na scenę nie pasowało ze względów etycznych czy moralnych.

Na pewno bardzo podziwiałem Freddiego Mercury’ego za ekspresję, z jaką angażował się w każdy swój występ, a w zjawiskowości koncertów chciałem dorównać Michaelowi Jacksonowi, co jednak było nierealne i niemożliwe ze względu na koszty. Dążymy jednak do ideału, a jak daleko w tym wszystkim zachodzimy nie jest całkowicie zależne od nas.


Nawiązując do tego koncertowego aktorstwa… Miał Pan okazję zagrać hazardzistę Fraglesa w filmie „Lawstorant”. Nie myślał Pan może, aby zostać zawodowym aktorem?

W ogóle nie myślałem nawet, że będę robił kiedyś karierę wokalisty. Generalnie robię to co lubię i najwyraźniej nie jestem zbyt dobrym aktorem, żeby ktoś chciał wykorzystywać mnie do filmu, więc nie mam z tego powodu żadnych pretensji. To była bardzo ciekawa przygoda. Lubię wyzwania, ale nie zakładam sobie jakiegoś celu i nie idę do niego po trupach - gdybym chciał zostać aktorem, to pewnie bym nim został.

Skąd więc Pana udział w tym projekcie?

Po prostu padła propozycja występu w filmie i była rola, z którą reżyser mnie utożsamiał. Zapytano czy bym ją zagrał i odpowiedziałem: „Tak, z przyjemnością”. Nie kryła się za tym żadna głębsza filozofia. Wspominam pracę na planie bardzo dobrze. Uważam, że reżyser jest po to aby przedstawić swoje wizje, ale nie wiem czy gdybym ja miał możliwość wykreowania tej roli, nie przedstawiłbym tego inaczej.

Wróćmy jednak do Ich Troje. Przez lata powstało bardzo dużo różnych piosenek - czy ma Pan jakąś swoją ulubioną, szczególnie ważną?

Jest cała masa takich utworów. Nagrałem blisko 250 piosenek, więc trudno spośród nich wybierać. Może wybrałbym te dziesięć wyjątkowych gdybym musiał, ale ciężko byłoby też niektóre odrzucić. Na pewno takimi ważnymi utworami leżącymi mi głęboko na sercu są „Błędne wojenne rozkazy”, „Walczyk bujaj się” czy „Geranium”, a nie miałem ich okazji tak często grać. Tak to już jest, że nie my wybieramy przeboje, tylko ludzie którzy tego słuchają.

Co zatem Pana zdaniem stało się kluczem do sukcesu Ich Troje - bardziej grana przez was muzyka czy Pana charakterystyczny wizerunek?

Gdybym znał sekret sukcesu Ich Troje, to najprawdopodobniej każdy singiel byłby przebojem. Po prostu byliśmy konsekwentni w tym co robiliśmy, naturalni, bezpośredni - żadnego oszustwa czy kreowania wizerunku. To, że miałem czerwone włosy nie miało większego wpływu na nasz sukces. Nasza płyta z utworem „Prawo”, będącym 16 tygodni na pierwszym miejscu w „Muzycznej Jedynce”, czy „A wszystko to… bo Ciebie kocham” to były czarne włosy, a w dalszym ciągu są to utwory, które na koncertach są gorąco i miło przyjmowane. Może te czerwone włosy miały wpływ na media, ale były zrobione z artystycznej próżności i absolutnie nie po to, żeby się na kogoś kreować.

A dlaczego akurat czerwone włosy?

Poszedłem do fryzjera i zrobiłem czerwone włosy. W zasadzie chciałem niebieskie, ale pani nie miała niebieskiej farby i zrobiła mi czerwone. Nie kryła się za tym żadna głębsza historia.


Koncertów Ich Troje było przez dwadzieścia lat naprawdę wiele, zapewne wiąże się z nimi całe mnóstwo ciekawych opowieści. Czy ma Pan jakieś swoje ulubione koncertowe wspomnienia czy nietypowe zachowania fanów?

To jest tak naprawdę historia na książkę, nie na wywiad, dlatego że tych historii koncertowych była cała masa. O każdym koncercie mógłbym opowiedzieć osobną historię. Być może w czasach kiedy graliśmy codziennie, te koncerty się w pewien sposób zlewały - łatwiej sobie je przypomnieć po zdjęciach niż z pamięci. Tak naprawdę zagraliśmy wiele koncertów, które nie zapowiadały się bardzo wyjątkowo, ale jednak czymś się wyróżniały. Bez znaczenia czy to był koncert, na którym musiałem grać sam czy grano beze mnie, bo byłem chory.

Dwa razy spóźniłem się na koncert. Raz poleciałem samolotem, był front i musieliśmy lądować w Gdańsku, a koncert był w Szczecinie - blisko trzy godziny spóźnienia ze względu na to, że musiałem jechać z Gdańska do Szczecina samochodem. Cały amfiteatr, 10 tysięcy osób czekało na nas. To było przykre, ale Jacek z Justyną [Majkowską] zagrali, trzy godziny później dojechałem i zagraliśmy jeszcze jeden koncert. I tak graliśmy później aż publiczność zaniemogła, chcąc im oddać to, że niestety nie byliśmy w stanie dotrzymać pierwotnej godziny ze względu to, że jako pilot wymyśliłem sobie, że będę latał na koncerty samolotem, a pogoda była silniejsza.

Czyli mógł się odbyć koncert Ich Troje bez Michała Wiśniewskiego? Jak to mogło wyglądać?

Nie było mnie, więc nie wiem. Myślę, że Jacek śpiewał część moich kawałków. Oczywiście fajnie jest jak się spotykamy razem i gramy w pełnym składzie, ale na tysiąc zagranych koncertów może ze dwa razy zdarzył się wypadek losowy, że nie byliśmy w stanie.

Wspomniał Pan o lataniu samolotem na koncerty - nie wszyscy może o tym pamiętają, ale ma Pan licencję pilota. Może mógłby Pan opowiedzieć coś więcej o tej swojej pasji?

Licencję robiłem na oczach całej Polski, bo w programie „Jestem jaki jestem”. Tam się zaczęła moja przygoda z lotnictwem. Wcześniej byłem zaangażowany w społeczność, która zajmowała się symulacją lotu, więc nie wzięło się to znikąd. Zrealizowałem zatem swoją kolejną pasję i wyzwanie. Latam do dzisiaj i sprawia mi to bardzo wiele przyjemności. Co chwila szkolę się na nowe typy samolotów i korzystam z tej wolności, która jest w powietrzu.

Wspomniał Pan o programie „Jestem jaki jestem” - chyba jako jeden z pierwszych artystów w Polsce pokazał Pan widzom swoje prywatne życie....

Oczywiście to było pierwsze reality show tego typu w stylu Ozzy’ego Osbourne’a, ale czy my coś pokazaliśmy? Chyba nie, bo nie da się pokazać swojego życia w trzy miesiące. Nie pokazano za dużo. Zawsze się zastanawiałem co ja bym chciał zobaczyć, a czego nie zobaczyłem w tym programie. Nie zobaczyłem tego, czego nie chciałem pokazać.

Gdzie więc postawił Pan tę granicę prywatności?

Nie ma konkretnej granicy, ale nie można przekroczyć pewnego stopnia. Nie pokazałem się w wannie z żoną czy jak się kochamy, bo wbrew pozorom nie wszystko jest na sprzedaż, a nawet jeśli jest, to ja tego nie sprzedałem. Myślę, że była niejedna sytuacja krytyczna, która w programie nie została pokazana, a oburzenie niektórych krytyków mojego udziału w tym przedsięwzięciu oburza mnie. Ja za to dostałem milion dolarów i generalnie nie widziałem powodu, aby nie wziąć w tym udziału.

W jednym z wywiadów mówił Pan, że większość ludzi zgodziłaby się to zrobić za takie pieniądze.

Większość osób może wychodzić z założenia, że jest to sytuacja hipotetyczna, w związku z czym mogą mówić: „Nie, nie wziąłbym”, ale praktycznie dlaczego miałby nie wziąć?


Udział w tym projekcie był chyba jednym z powodów, dla którego przylgnęła do Pana łatka „skandalisty”. Jak Pan reaguje słysząc wobec siebie takie określenie?

Wyobrażam sobie wiele możliwości wywołania skandalu, ale nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek jakikolwiek skandal wywołał. Nigdy nie uważałem się za skandalistę. Nie mówię, że nigdy nie było jakiegoś przypadku, który mógłby zostać uznany za skandaliczny, ale bardzo przepraszam nigdy na Dzień Dziecka nie wyjąłem prącia i nie pokazałem tego dzieciom, nie zagryzłem kury na scenie ani gołębia, nikogo nie skrzywdziłem. Nie widzę zatem powodu, żeby ktoś określał moje zachowania jako skandaliczne.

Powiem tak: wiele z naszych utworów wymagałoby tego, żeby anturaż wokół nich wyglądał co najmniej prowokująco, ale zawsze się powstrzymywałem ze względu na to, że przychodziła na nas publiczność od 5 do 95 lat. Pewnych rzeczy nie wypadało robić i to wszystko. Nigdy nie chciałem urażać niczyich uczuć, szczególnie tych religijnych. Unikałem zbędnych prowokacji, co nie znaczy, że ich nie chciałem. To jednak nie robi ze mnie w żaden sposób skandalisty.

Wziął Pan jednak ostatnio udział w programie „Skandaliści”...

Program miał taki tytuł, ale gdzie był ten skandalista? Moim zdaniem go nie było.

Oprócz działalności zespołu Ich Troje, zrealizował Pan wiele projektów solowych, a w czerwcu 2016 wydał płytę „Nierdzewny”. Jak mógłby Pan opisać ten album i zachęcić do zapoznania się z Pana solową twórczością?

Ja nie mam zamiaru nikogo zachęcać, żeby posłuchał mojego dzieła - to jest jedyna buta, jaką noszę w sobie. Wychodzę z założenia, że robię rzeczy porządnie i dobrze. Myślę, że album jest znany wszystkim tym, którzy od lat słuchali zespołu Ich Troje. Oddaję w tych piosenkach to co aktualnie czuję. Czy będę opowiadał jacy świetni ludzi wzięli w tym udział i jaka ta płyta jest fantastyczna? Nie. Nie, bo nie widzę powodu, żeby lansować siebie czy ten produkt. To bardzo dobry produkt 44-letniego faceta, który ma coś do powiedzenia. Świat jest teraz mega zaganiany, więc nie mam do niego pretensji, że zajmuje się własnym tyłkiem, a nie moim.

A czy tym współczesnym zaganianym świecie jest jeszcze miejsce na Ich Troje i na nowe utwory zespołu, powrót w wielkim stylu?

Nie musimy nigdzie wracać, bo nie zniknęliśmy. Żaden zespół nie jest non stop na topie - jeśli ktoś tak uważa, to się myli. W muzyce, jak w każdej innej sztuce, jest sinusoida, są wzloty i upadki. Mieliśmy swoje pięć minut, pewnie wydłużyliśmy to do pół godziny. W dalszym ciągu działamy, mamy swoją publiczność i chyba jesteśmy za bardzo doświadczeni, żeby teraz wszystkim opowiadać dlaczego warto spędzać z nami wspólne chwile na koncertach.

Od ośmiu lat zespół nie wydał nowego albumu, w czerwcu tego roku ukazała się płyta z remixami. Czy będzie jeszcze kolejny, dziewiąty krążek?

Pewnie będzie, ale nam się nie śpieszy. W międzyczasie Jacek wydał solową płytę, a ja wydałem dwa albumy, także z piosenką poetycką. To nie jest tak, że nic się nie dzieje, bo dzieje się bardzo dużo. Jak przyjdzie odpowiedni moment to nie będziemy opowiadać, tylko po prostu tę płytę zrobimy.


Trzy lata temu w zespole pojawiła się nowa wokalistka Marta Milan, która na co dzień mieszka w USA. Jak ta współpraca „polsko-amerykańska” realizuje się w praktyce?

Marta ma w sobie tyle zapału, że przyjeżdża. Jakkolwiek by to dziwnie nie zabrzmiało, nie przyjeżdża ze Zgierza, tylko przyjeżdża z Nowego Jorku. Ale to działa! Marta jest bardzo ciepłą osobą, nie wiem jak długo z nami wytrzyma, ale generalnie nie da się jej nie lubić. Ze współpracą w zespole jest jak z teatrem - przychodzą aktorzy i grają. Jedni rozumieją się lepiej, a inni gorzej - my się rozumiemy bardzo dobrze i czerpiemy bardzo dużo radości z tego co robimy. Myślę, że ta pozytywna energia zawsze wychodziła na wierzch. Nie jesteśmy energetycznymi krwiopijcami, tylko oddajemy też dużo energii, którą dostajemy od publiczności i chyba publiczność to czuje.

Oprócz muzyki jedną z Pana pasji jest poker, od lat organizuje Pan turnieje pokerowe online pod nazwą Blef Wiśniewskiego. Czy mógłby Pan opowiedzieć coś więcej na temat swojej fascynacji pokerem?

Pokerem zainteresowałem się blisko dziesięć lat temu jako grą umiejętności, która łączy w sobie wiele czynników, nie tylko zarządzanie kapitałem, ale również psychologię, w tym obserwowanie zachowań przeciwnika i oczywiście rachunek prawdopodobieństwa. To jest moje czyste hobby tak jak lotnictwo czy rajdy - te rzeczy sprawiają mi dużo przyjemności ze względu na to, że poznaję bardzo ciekawych ludzi, a ja uwielbiam ludzi.

Jak te umiejętności wyciągnięte z gry w pokera procentują w codziennym życiu?

Poker uczy przede wszystkim cierpliwości i asertywności. Myślę, że wszystko co robię jakoś się uzupełnia. Taka rozgrywka turniejowa trwa przynajmniej 12 godzin dziennie, chyba że ktoś odpada. Wiele osób chciałoby uczestniczyć w każdym rozdaniu, a jednak gra wymaga wykorzystywania tylu umiejętności, że warto cierpliwie obserwować, poznać przeciwników i ich zachowania. Te wszystkie elementy mogę wykorzystywać w codziennym życiu.

Wymieniliśmy już muzykę, poker, lotnictwo… Jakie jeszcze ma Pan ulubione aktywności? 

Hobbystycznie jeżdżę w rajdach jako pilot, bo żona mnie zaraziła, prowadząc w swoim życiu kilka zespołów rajdowych. Wszyscy mnie pytają jak ja to wszystko godzę. Normalnie, po prostu korzystam z życia. Cały czas czerpię z tego wszystkiego radość. Raczej mógłbym myśleć z czego można zrezygnować, niż zacząć coś nowego.

Jak patrzy Pan na dzisiejszy rynek muzyczny to widzi jakiegoś godnego następcę Michała Wiśniewskiego? Czy ktoś podobny może się w ogóle powtórzyć?

Nie mam zielonego pojęcia. Jest wiele ciekawych osób, które realizują się na rynku muzycznym i na pewno będzie jeszcze milion następnych. To czy oni wykorzystają swoją szansę tak jak ja ją wykorzystałem, to już zupełnie inna sprawa. Życzę im powodzenia dlatego, że muzyka to taki kolorowy ptak. Czasami się śmieje, czasami wrzeszczy, a czasami płacze, ale za każdym razem potrafi być bardzo ciekawa i zwrócić na siebie uwagę.


Jeżeli chcecie na bieżąco śledzić działalność Michała Wiśniewskiego i zespołu Ich Troje, zapraszam na ich oficjalne profile na Facebooku:

wtorek, 22 listopada 2016

Wywiad z Marią Canals-Barrerą

Maria Canals-Barrera jest amerykańską aktorką znaną przede wszystkim z roli Theresy Russo w kultowym serialu Disney Channel „Czarodzieje z Waverly Place” oraz pracy w dubbingu filmów i seriali animowanych. Niedawno miała też okazję zagrać w chrześcijańskim filmie „Bóg nie umarł 2”, a obecnie występuje w sitcomie „Teoria wielkiego podrywu”. W wywiadzie opowiada między innymi o swoich wspomnieniach z planu „Czarodziejów”, pracy w dubbingu, kubańskich korzeniach i planach na przyszłość.

(Foto: Marc Cartwright)

Wielu nastolatków zna Cię z ról „disneyowskich mam”: Connie Torres, matki Mitchie granej przez Demi Lovato w „Camp Rock” i Theresy Russo, mamy Alex, Justina i Maxa – granych przez Selenę Gomez, Davida Henrie i Jake’a T. Austina. Czy nadal utrzymujesz kontakt ze swoimi „disneyowskimi dziećmi”? Czy zgodziłabyś się zagrać w którejś z tych produkcji jeszcze raz?

Oczywiście, że nadal jestem w kontakcie z moimi  „disneyowskimi dziećmi”, Davidem, Jake’iem, Seleną i Jennifer [Stone] również! Jestem dumna z tego jak utalentowanymi dorosłymi ludźmi się stali. Granie mamy w “Czarodziejach” dawało mi tak wiele radości, że z chęcią zagrałabym ją jeszcze raz, a nawet więcej niż raz! Nie wiem czy jeszcze będziemy mieli kolejny odcinek albo film, w którym znów spotkamy się na planie, ale gdyby pojawiła się taka propozycja i miałabym wolne miejsce w grafiku, to na pewno bym się na to zgodziła!

Grałaś w „Czarodziejach z Waverly Place” przez ponad pięć lat, więc domyślam się, że przez ten czas na planie było wiele zabawnych i niespodziewanych sytuacji. Jakie jest Twoje ulubione wspomnienie z pracy nad tym serialem?

Każdy odcinek był niesamowitą frajdą. „Czarodzieje z Waverly Place” byli bardzo dobrze napisani, pełni przypadkowych i zabawnych sytuacji - szczerze cieszyłam się z tego wszystkiego. Ta magia, która sprawiała, że niemożliwe stawało się możliwe. Jednym z moich ulubionych wspomnień z planu jest pojawienie się mojej starszej córki Bridget w jednym z odcinków zatytułowanym „Harperella”. Miała z tego dużo radości i wyszła naprawdę naturalnie w swojej roli. Innym ważnym momentem były obchody setnego odcinka. To nie zdarza się zbyt często. Być częścią serialu, który trwa 100 odcinków, to ogromne błogosławieństwo.

Oprócz grania w filmach i serialach telewizyjnych, jesteś również utalentowaną aktorką dubbingową, na przykład w „Scooby Doo i meksykański potwór” i „Batman DCU: Mroczny rycerz - Powrót”. Jak z Twojego punktu widzenia wygląda proces tworzenia dubbingu? Czy trudno jest opanować tę sztukę?

Uwielbiam pracę w dubbingu! To ekscytujące wyzwanie, ponieważ musisz ożywić wszystko, mając do dyspozycji jedynie własny głos. Oprócz wymienionych przez ciebie projektów, miałam również zaszczyt przez cztery lata podkładać głos pod Sokolicę w „Lidze Sprawiedliwych” produkcji Cartoon Network. To było niesamowite przeżycie. Wspaniałe postaci, scenariusz i obsada. Naprawdę bardzo lubię ten zawód.

(Foto: Marc Cartwright)

Twoja kariera aktorska nie jest tylko skupiona na produkcjach dla dzieci i młodzieży, grasz również w poważniejszych filmach i serialach. W tym roku zagrałaś w amerykańskim dramacie religijnym „Bóg nie umarł 2” o roli religii w naszym życiu. Jak trafiłaś do tego projektu? Czy masz jakieś cechy wspólne z graną przez Ciebie bohaterką?

Zaoferowano mi rolę w filmie „Bóg nie umarł 2” i z chęcią ją zaakceptowałam. Nie jestem jednak w żaden sposób podobna do postaci, którą grałam. Uważam, że wolność wyznania jest bardzo ważna i powinna być respektowana, szczególnie jako mieszkanka Ameryki, gdzie jest to konstytucyjnie chronione prawo.

Jesteś dzieckiem Kubańczyków z hiszpańskimi korzeniami, więc w Twoich żyłach płynie dużo latynoskiej krwi. Często przyjeżdżasz do Hiszpanii, na przykład z wizytą u krewnych? Jakie jest Twoje ulubione miejsce w Europie?

Tak, jestem Amerykanką pochodzenia kubańskiego z hiszpańskimi korzeniami. Moje nazwisko Canals jest typowe dla Katalonii. Miałam szansę odwiedzić Barcelonę i jest naprawdę piękna! Ludzie bardzo przypominali mi Kubańczyków z Miami, gdzie się urodziłam. Nie byłam jednak jeszcze na Kubie (gdzie urodzili się moi rodzice). Teraz jest to inny kraj niż ten, o którym często opowiadali mi rodzice (wówczas była wolnym państwem). Jestem zasmucona tym jak bardzo cierpią ludzie, którzy nie mogą się stamtąd wydostać, a bardzo tego chcą. Być może kiedyś się tam wybiorę. Bardzo bym chciała.

Nie zwiedziłam całej Europy, więc na razie nie mam swojego ulubionego miejsca. Będę zatem musiała pozostawić to pytanie bez odpowiedzi.

Wygrałaś nagrodę ALMA dla wyróżniającej się serialowej aktorki drugoplanowej w 2002, nagrodę Imagen dla najlepszej aktorki drugoplanowej w 2010 i nagrodę ALMA dla ulubionej drugoplanowej aktorki telewizyjnej w 2011 (te dwie ostatnie za „Czarodziejów z Waverly Place”), więc można Cię śmiało nazwać kobietą sukcesu. Czy nadal masz jakieś marzenia związane z aktorstwem? Czy chciałbyś zagrać kogoś konkretnie odmiennego od postaci, w które dotychczas się wcielałaś?

Rzeczywiście, zdobyłam osobiście kilka fajnych nagród, a „Czarodzieje z Waverly Place” wygrali trzy nagrody Emmy! To naprawdę wielki zaszczyt, dziękuję wam. Kocham aktorstwo i lubię grać różnego rodzaju postaci. Mam duże możliwości i cieszę się, że mam możliwość je zaprezentować (przynajmniej tak mi się wydaje, haha). Obecnie gram uroczą bohaterkę o imieniu Issabella w komedii „Teoria wielkiego podrywu”. Właśnie dołączyłam do obsady nowej serialowej propozycji Country Music Television „His Wives and Daughters”. Te postaci są bardzo różne i bardzo lubię się w nie wcielać.

(Foto: Marc Cartwright)

Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat Marii Canals-Barrery, zapraszam na jej oficjalny profil na Facebooku:
https://www.facebook.com/Maria-Canals-Barrera-193511104004357/

Interview with Maria Canals-Barrera

Maria Canals-Barrera is an American actress well-known from playing the role of Theresa Russo in Disney Channel teen sitcom “Wizards of Waverly Place” and voice acting in animated movies and TV shows. Recently she played a role in an Christian drama film "God's Not Dead 2" and is now starring on a popular sitcom “Big Bang Theory”. In the interview she is talking about her memories from “Wizards of Waverly Place”, voice acting, her Cuban origins and future plans.

(Photo: Marc Cartwright)

A lot of teenagers know you from your roles of "Disney moms": Connie Torres, mother of Mitchie played by Demi Lovato in "Camp Rock" and Theresa Russo, mother of Alex, Justin and Max - played by Selena Gomez, David Henrie and Jake T. Austin. Are you still keeping in touch with your "Disney children​"? Would you like to play your role in one of these shows one more time?

Yes, I do keep in touch with my "Disney children," David, Jake, Selena and Jennifer [Stone], too! I am so proud of the talented adults they all have become. I had such a great time as the mom on Wizards that I would love to play her one more time, or several times! I don't know if we'll have another reunion show episode or TV movie, but if they reached out to me and my schedule permitted, I would say, yes!

You have been playing in "Wizards of Waverly Place" for more than five years, so I guess there were a lot of funny and unexpected situations. What is your favourite memory from set?

Every episode was so much fun. “Wizards of Waverly Place” was so well written and full of such randomness and funniness, I honestly enjoyed all of it. The magic as a premise made anything possible. One of my favorite memories from set was when my eldest daughter, Bridget, was featured on the episode “Harperella”. She had so much fun and was a total natural. Also, when we celebrated our 100th episode. That is not a common occurrence. To be part of a show that lasts 100 episodes is a tremendous blessing.

Apart from playing in movies and TV series you are also a talented voice actress, for example in "Scooby-Doo! and the Monster of Mexico" or "Batman: The Dark Knight Returns". How does the process of voice acting look like from your point of view? Is it difficult to do it in a proper way?

I love voice acting, too! It's an exciting challenge to do it because you have to make everything come alive with just your voice. Aside, from some of those projects you mentioned, I also had the privilege of voicing Hawkgirl on “Justice League” for Cartoon Network for four years. That was an incredible experience. Great characters, writing and cast. I enjoy voice acting very much.

(Photo: Marc Cartwright)

Your acting career is not only focused on entertaining children, because you are starring in more serious films and TV series as well. This year you played a role in an American Christian drama film "God's Not Dead 2" about the role of religion in people's life. How did you become involved in this project? Do you have any similarities with the character you played?

I was offered the role in “God’s Not Dead 2” and I was excited to accept it. I am not like the character I played in that film. I do believe religious freedom is important and should be respected, especially as an American, it is a Constitutionally protected right.

You are a child of Cuban parents of Spanish descent, so there is a lot of Latin blood in your veins. Do you often come to Spain, for example to visit your relatives? What is your favourite place in Europe?

Yes, I am an American of Cuban heritage and Spanish ancestry. My surname, Canals, is specifically Catalonian. I did have the chance to visit Barcelona and it was beautiful! The people reminded me very much of the Cuban people in Miami, where I was born. I haven't been to Cuba (where my parents were born) yet! It's very different than the Cuba my parents would talk about (when it was a free country) and I'm saddened about how much the people who couldn't get out and wanted to have suffered. Perhaps I will see it one day. I'd like to.

I have not visited all of Europe and don't have a favorite place, yet. I'll have to get back to you on that one!

You won ALMA Award for Outstanding Supporting Actress in a Television Series in 2002, Imagen Award for Best Supporting Actress in 2010 and ALMA Award for Favorite TV Actress - Supporting Role in 2011 (both for "Wizards of Waverly Place"), so I guess we can call you a woman of success. Do you still have any dreams connected with acting? Would you like to play someone completely different from what you used to play?

Yes, I have won some nice awards personally and “Wizards of Waverly Place” won three Emmys! It's been a great honor, thank you. I love acting and enjoy playing all kinds of characters. I do have range and appreciate the opportunity to show it off. (If I may say so myself, haha..) Currently I am playing a sweet character on the comedy “Big Bang Theory” named Issabella. I also just got cast in a new pilot called “His Wives and Daughters” for Country Music Television. These characters are different and I am enjoying playing them.

(Photo: Marc Cartwright)

If you want to learn more about Maria Canals-Barrera, please visit her official Facebook profile:
https://www.facebook.com/Maria-Canals-Barrera-193511104004357/

piątek, 11 listopada 2016

Wywiad z Rock Mafią

Rock Mafia to duet kreatywnych producentów i tekściarzy Tima Jamesa i Antoniny Armato, który od lat współpracuje z największymi gwiazdami muzyki pop takimi jak Miley Cyrus, Selena Gomez czy Justin Bieber. Swój sukces zapewniają osobistemu podejściu do każdego ze swoich artystów, a przede wszystkim całkowitemu poświęceniu się muzyce. W specjalnym wywiadzie Tim i Antonina opowiadają o kulisach powstawania swoich największych hitów, pracy z wybitnymi twórcami oraz zdradzają kto podbije listy przebojów w przyszłym roku.


Rock Mafia powstała na początku pierwszej dekady naszego wieku, a obecnie jest jedną z najlepszych grup zajmujących się pisaniem tekstów i produkcją utworów. Jak się poznaliście i zdecydowaliście się na wspólny „podbój” przemysłu muzycznego?

Tim James: Antonina i ja poznaliśmy się, kiedy byłem jednym z artystów Columbia Records. Była wówczas na krótkiej liście najlepszych tekściarzy i właśnie nagrywała wielki hit z Mariah Carey. Od razu po pierwszym spotkaniu zostaliśmy bliskimi przyjaciółmi i zaczęliśmy wspólnie pisać teksty, bo po prostu kochaliśmy to robić. Dzięki współpracy z Hoku i kilkoma innymi artystami szybko osiągnęliśmy sukces i wkrótce po nawiązaniu przyjaźni zdecydowaliśmy się na trwałą współpracę. Wtedy też zakochaliśmy się w sobie.

Antonina Armato: Tim był w Columbia Records, a ja byłam nową twórczynią hitów na rynku – jego ówczesny menedżer Larry Tolan połączył nas ze sobą I szybko pojawiła się między nami chemia. Zwasze chciałam robić wszystko na własną rękę, ale okazało się, że z Timem wszystko idzie mi lepiej. Po dwóch latach bycia przyjaciółmi, Tim się we mnie zakochał. W końcu i ja odzwajemniłam to uczucie. Potem wspólnymi siłami stworzyliśmy Rock Mafię, aby w pewien sposób pokazać światu, że możemy podbić muzyczny rynek na własną rękę – mieliśmy naprawdę świetny start. Myślę, że najbliższe dziesięć lat będą naszymi najlepszymi i najważniejszymi latami.

Demi Lovato, Selena Gomez, Mariah Carey, Green Day, Justin Bieber… Lista artystów, z którymi współpracowaliście jest naprawdę imponująca – jesteście swego rodzaju fabryką hitów! Myślę, że macie mnóstwo wspaniałych wspomnień z tych wszystkich lat w muzycznym biznesie. Macie jakieś swoje ulubione momenty? Czy możecie opowiedzieć o jednym z nich?

T. J.: Zabawnie jest słyszeć słowo „fabryka” w stosunku do Rock Mafii, to mnie trochę śmieszy, bo jesteśmy raczej przeciwieństwem tego słowa. Wszystko co robimy dostosowujemy do potrzeb naszych artystów. Nie staramy się narzucać im tego co mają robić, co najwyższej pytamy „Co chciałbyś zrobić i jak my możemy pomóc zrobić to najlepiej jak się da?”. Tak więc, o ile słowo „fabryka” może wydawać się normalnym określeniem, w tym wypadku średnio pasuje.

Moje ulubione wspomnienia? Jest ich naprawdę za dużo, by wymienić wszystkie, ale za każdym razem gdy któreś przychodzi mi do głowy, mam poczucie swego rodzaju przeznaczenia. Moment, w którym poznaliśmy Miley i natychmiast poczuliśmy muzyczną więź. Chwila, gdy Selena zabrała się za „Love You Like a Love Song” i tchnęła w tę piosenkę życie. To są właśnie te momenty, gdy mówię sobie „Gościu, tworzymy historię, to będzie niesamowite”. I to rzeczywiście jest niesamowite, gdy widzisz jak twoje dzieło nabiera realnych kształtów. Nie mam ulubionego momentu, one wszystkie są wspaniałe. Dają poczucie wypełniającego się przeznaczenia.

A. A.: Wow. Tych wspomnień jest tak wiele, że nie mogę wybrać jednego czy dwóch, ale jest kilka szczególnie się wyróżniających, jak choćby gdy pierwszy raz nagraliśmy „The Big Bang” i wiedzieliśmy, że mamy coś naprawdę specjalnego. Głos Tima brzmiał znakomicie i chociaż każdy chciał przejąć ten utwór, podjęliśmy decyzję, by wydać go samemu jako Rock Mafia, wiedząc że nie mamy żadnej pomocy ze strony głównej wytwórni. To było ekscytujące i przez kolejnych 9 miesięcy czułam się, jakbym była w ciąży z tą piosenką.

Wystartowaliśmy. Nagraliśmy własny teledysk. Wiesz, Miley była zakochana w tej piosence i stwierdziła, że chce pojawić się w wideo. Nawet kanał telewizyjnys E! do nas dołączył, każdy zaczął się przyklejać do tego projektu i chciał go wesprzeć. To było mega ekscytujące i kiedy już wypuściliśmy ten utwór, efekt przerósł nasze oczekiwania. Myśleliśmy, że sprzedamy może 10 tysięcy egzemplarzy, a ostatecznie sprzedaliśmy ponad milion. Howard Stern o tym mówił i to był dla nas ogromnie ważny moment. Utwór grały stacje radiowe i trafiał na pierwsze miejsca list przebojów. To było świetne.

Kolejne podobne wspomnienie jakie przychodzi mi na myśl to praca nad utworem „The Heart Wants What It Wants” i pomaganie Selenie przy jej teledysku, który jest jednym z najlepszych, przy których pracowałam. Jej występ na American Music Awards, jak pomagaliśmy jej cały tydzień, aby całość wyszła perfekcyjnie. Tim był w sound trucku, kiedy Selena nagrywała swój głos, aby mieć pewność, że to będzie dobrze brzmiało z użyciem korektora (filtru) i innych sprzętów. Ja z kolei siedziałam w green roomie i patrzyłam na wszystko na monitorze – to był najlepszy występ w jej dotychczasowej karierze. Pojechaliśmy tej nocy do Vegas, jako że piosenka została numerem jeden na iTunes i mieliśmy takie poczucie, że już lepiej być nie może. Pojawiasz się w Vegas, masz piosenkę-numer jeden, a w tle Frank Sinatra śpiewa „I’ve Got the World on a String” („Mam świat na sznurku”). To są chyba te nasze dwa wyjątkowe diamentowe momenty.

Antonina Armato z Seleną Gomez

Jesteście współtwórcami takich piosenek jak „Love You Like a Love Song” i „ Kill Em With Kindness” Seleny Gomez czy „See You Again” i „Can't Be Tamed” Miley Cyrus. To są tylko nieliczne przykłady. Jaki jest wasz przepis na hit list przebojów? Jak wygląda wasz typowy dzień w studio?

T.J.: Idea tworzenia najlepszej możliwej muzyki zawsze była podstawą naszej pracy. Inna strona tej działalności to „Jaka jest wizja artysty? Co chce powiedzieć? Jak oni chcą to wyrazić?” i to pochodzi od twórców, z którymi pracujemy. Zwykłem mówić, że jesteśmy tylko tak dobrzy jak artysta, z którym działamy, więc zgodnie z tą myślą, wymienione przez ciebie utwory i inne które stworzyliśmy należy przypisać właśnie wspaniałym współpracom między nami a artystami.

Kiedy poświęcasz swoje życie tworzeniu muzyki, typowy dzień jest jak ciągła medytacja, podczas której szukasz połączenia z inspiracją. Myśl, że strumień inspiracji może przepływać przez każdego w każdym czasie jest jak najbardziej prawdziwa, trzeba tylko być wystarczająco otwartym, by go przyjąć. Tak więc codziennie szukamy, eksperymentujemy i gramy pomysłami, próbując znaleźć elementy, które przypadną do gustu ludziom na całym świecie. Na tym właśnie upływa nam większość czasu. Inną częścią tej pracy jest użeranie się z nudniejszymi aspektami biznesu jak na przykład maile, ale większość czasu poświęcamy naszej kreatywności i uleganiu inspiracji.

A.A.: Nie mamy przepisu. Bylibyśmy znacznie skuteczniejsi, gdybyśmy mieli określoną formułę czy przepis. Naszym najważniejszym składnikiem jest to, że kochamy to bardziej niż wszyscy, więc „zakochujemy się” w artystach, z którymi pracujemy i naprawdę się o nich troszczymy, słuchamy ich. Próbujemy schować ego do kieszeni i tworzyć najlepszą możliwą muzykę.

Typowy dzień w studio za każdym razem wygląda inaczej, ale zawsze jest wypełniony muzyką. Mamy ośmiopokojowe studio. Ludzie odbijają się od siebie. My zwykle trzymamy się z boku, w studio A. Piszemy dwie lub trzy piosenki w różnym czasie, ale zawsze jest to jednocześnie energiczne, ekscytujące, szalone, męczące i radosne. Pracujemy sześć dni w tygodniu. Właściwie trudno nazwać to pracą, kochamy te sześć dni, przychodzimy na dwunastą i wracamy do domu o dwunastej – zmęczeni, ale szczęśliwi.

Pozostając w temacie byłych gwiazd Disneya jak Selena, Miley czy Demi – mieliście okazję widzieć jak dorastają i rozwijają się muzycznie. Czujecie jakąś różnicę między pracą z nimi kiedy były nastolatkami, a pracą z nimi teraz?

T.J.: Oczywiście, powiem krótko: jestem na swój sposób bardzo dumny z każdej z nich. One wszystkie pracują na własne nazwisko i kontynuują definiowanie siebie poprzez muzykę. Myślę, że właśnie dlatego możemy od tylu lat wspólnie z nimi działać, że po prostu przyjmujemy je do siebie takie jakie są w danym momencie życia.

Tim James (grający na gitarze)

Tim, miałeś okazję pokazać swoje ogromne muzyczne zdolności w wydanej w październiku 2010 piosence „The Big Bang”. Czy myślałeś kiedykolwiek o zrobieniu własnej kariery muzycznej i wydaniu własnego albumu?

T.J.: Wspaniale było obserwować jak „The Big Bang” stało się tak kluczowym momentem w muzyce i sprzedanie miliona egzemplarzy nagrań na całym świecie było czymś wręcz przygniatającym, ale po przemyśleniach bycie artystą jest powołaniem i wielkim poświęceniem, tak więc ja po prostu chcę poświęcić życie tworzeniu muzyki. Kocham śpiewać, zawsze będę śpiewać, zawsze będę tworzył muzykę, ale zmienianie tego w swego rodzaju produkt byłoby dla mnie trudne do przełknięcia. Wolałbym pomagać artystom, którzy naprawdę czują potrzebę i powołanie do łączności z publicznością – to jest właśnie moje powołanie. Zrozumiałem to kiedy „The Big Bang” zaczęło być popularne, ponieważ pojawiły się propozycje z wytwórni płytowych, oferty tras koncertowych i inne tego typu rzeczy. Uświadomiłem sobie, że po prostu chcę zostać w studio i być uczciwy i czysty w stosunku do siebie i nas. Tutaj właśnie czuję się komfortowo.

Nadal śpiewam, między innymi na „True Colors” Zedda, z którym współpracowaliśmy. Właśnie nagrałem kolejną rzecz z Zeddem, użyczam też swojego wokalu różnym DJ-om i do różnych projektów, sprawia mi to radość, więc nadal mogę robić to co kocham, ale bez pragnienia popularności i celebryctwa.

Antonina, jedną z pierwszych napisanych przez Ciebie piosenek było „I Still Believe” dla Brendy K. Starr w 1987, kiedy miałaś zaledwie szesnaście lat. Utwór stał się hitem i jego cover nagrała Mariah Carey. Jak wspominasz ten swój pierwszy muzyczny sukces?

A.A.: Nie wiedziałam nic o przemyśle muzycznym, wiedziałem tylko, że mam piosenki w swojej głowie, więc mając 16 lat, gdy napisałam hit, nie wiedziałam z czym to się je. Wiele nauczyłam się dosłownie przez dzwonienie do ludzi z przemysłu muzycznego z książki telefonicznej, bo wtedy jeszcze nie mieliśmy internetu. Mogłam po prostu spotykać się z ludźmi, a oni pomagali mi się czegoś więcej dowiedzieć, więc to to było ekscytujące – zaczynając od całkowitej niewiedzy kończysz ze swoją piosenką w radiu. Potem gdy Mariah przejęła ten utwór, a ja miałam dwadzieścia kilka lat i byłam starsza i mądrzejsza, nadal ekscytowałam się tą chwilą, ponieważ ten utwór przestał być zwykłą piosenką, a Mariah była w owym czasie największą artystą na świecie. Ten utwór nie tylko znalazł się na jej albumie, ale też był pierwszym singlem i stał się numerem jeden.

Ta piosenka była dla mnie mega ważna, ponieważ napisałam ją jako szesnastolatka. Opowiadała o złamanym sercu i mojej pierwszej miłości, więc nadal ma dla mnie duże znaczenie.

Antonina Armato

Nadal jesteście bardzo aktywni i wielu młodych muzyków zaczyna z wami współpracę. Czy moglibyście uchylić rąbka tajemnicy kto będzie następną gwiazdą z waszej „fabryki hitów”? Czy macie jakieś przewidywania na temat przyszłości Rock Mafii?

Czujemy, że Rock Mafia ma przez sobą najważniejszą dekadę w naszym życiu, począwszy od przyszłego roku. Przewiduję, że Bahari, które właśnie będą wydawać swój główny singiel, będą czymś epickim. To trzy dziewczyny, które są naprawdę wyjątkowe. Wszystkie grają na instrumentach i śpiewają harmonicznie, jakby były siostrami. Mają zaledwie 18 lat, a są wprost spektakularne. Rozwijamy wielu artystów w naszej wytwórni i studio, ale przede wszystkim wszyscy jesteśmy rodziną, kochamy się i troszczymy o siebie nawzajem oraz chronimy w tym biznesie, który bywa naprawdę zimny. Jesteśmy siłą skupioną na tworzeniu najlepszej muzyki na świecie.

Tim James i Antonina Armato

Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat Rock Mafii i ich działalności, odwiedzajcie ich oficjalną stronę:
http://rockmafia.com/
https://www.facebook.com/RockMafiaForever/

Interview with Rock Mafia

Rock Mafia is a creative record production and songwriting duo consisting of Tim James and Antonina Armato, who have been working with such pop artists as Miley Cyrus, Selena Gomez and Justin Bieber. Their attitude towards the artists and devotion to music make them one of the most influential teams in the music industry. In the special interview Tim and Antonina are talking about the making of their hits, working with great artists and they predict who will conquer the music charts next year.


Rock Mafia was formed in the early 2000s and is now one of the most influential record production and songwriting teams. How did you meet one another and decide to "conquer" the music industry together?

Tim James: Antonina and I met when I was an artist on Columbia Records. She was on a short list of top songwriters at the time, and she was about to have a huge hit with Mariah Carey, and when we met we immediately became best friends and just started writing songs, because we loved to do it. We started having immediate success with Hoku and a few other artists, and eventually after becoming best friends, decided we should be a team. Then at the same time we fell in love.

Antonina Armato: Tim was signed to Columbia Records and I was the new hit songwriter on the block and his then manager Larry Tolan put us together, and we had instant chemistry. I always wanted to do things on my own, but I was better with Tim. We became best friends for two years and then he started falling in love with me. Eventually I reciprocated, and we decided to form Rock Mafia to kind of show the world that you can conquer the music business on your own, and we had a really really good run. Now, I think the next ten years are going to be our biggest and best ever.

Demi Lovato, Selena Gomez, Mariah Carey, Green Day, Justin Bieber… The list of the artists that you have been working with is really long - you are like a factory of hits! I guess that you have a lot of great memories from all these years in the music industry. Do you have your favorite one? Can you tell me one of them?

T.J.: It’s funny because when hear the word ‘factory’ about Rock Mafia, it makes me laugh. We’re probably the opposite in the sense that everything we do is couture for the artists we collab with. We don’t really approach artists as us telling them what to do more than we ask “What do you want to do, and how can we do it in the biggest and best way?” So, while it may seem normal to say ‘factory’, it really is more of the opposite.

My favorite memories? There are probably too many to mention, but every time one of those memories come into my mind, it’s always about some sense or feeling of destiny. The moment we met Miley, and our instant connection. The moment Selena took on “Love You Like a Love Song” and made it come to life. They’re all these moments that feel like “Oh man, this is going to make history, this is going to be amazing,” and it’s pretty amazing to watch it come to life after you make it. I have no favorite memories, they are all incredible. I do remember feeling a sense of destiny in a lot of those moments.

A. A.: Wow. There are too many memories to even come close to picking one or two, but the couple that stand out in my head was when we first recorded “The Big Bang” and we knew we had something really special. Tim’s voice sounded exquisite and everybody wanted to cut the song, and we made the decision to go on our own and just release it just as a Rock Mafia song, knowing we had no help from a major label or anything. So, that was exciting and for 9 months basically it felt like I was pregnant with this song.

We set it up. We produced our own video. You know, Miley was in love with the song so she decided she wanted to be in the video and the E! channel got involved, everybody started getting sticky with our record and everybody wanted to be supportive of it. So it was super exciting and so when we released it, it exceeded our expectations. We thought we would sell maybe ten thousand copies and we ended up selling way over a million. Howard Stern talked about it, and it was a huge, huge, huge moment for us and it was playing on the radio and where it played, it went number one.

So that was super exciting, and then the other one I can think of off the top of my head is when we were working on “The Heart Wants What It Wants” and we helped Selena with her video, which I think is one of my favorite videos that we’ve ever been a part of. Her performing it on the American Music Awards, and we helped her that whole week to get her performance just right. Tim was in the sound truck when she was dialing her voice in to make sure, you know, it sounded cool with the EQs and stuff and I was waiting in the green room watching it on the monitor, and it was the best performance up to that point of her life. We drove that night to Vegas as the song went to number 1 on iTunes and that was, you know, well it doesn’t get better than that. You arrive in Vegas, you have a number 1 song, and Frank Sinatra is singing “I’ve Got the World on a String.” So, I don’t know, I think those are two pretty special diamond moments.

Antonina Armato with Miley Cyrus

You are the co-writers of such songs as "Love You Like a Love Song" and "Kill Em With Kindness" by Selena Gomez and "See You Again" and "Can't Be Tamed" by Miley Cyrus. These are only the examples. What is your recipe for the music charts hit? What does your typical day at work in the studio look like?

T.J.: The idea of making the best music possible has always been the core of what we do. The other side of it is ‘What is the artists vision? What do they want to say? How do they want to communicate it?’ and that comes from the artists we work with. I always say we’re only as good as the artist we’re with so to that testament, all those records you mentioned and the other hits we’ve had really comes down to an incredible collaboration between us and the artist.

When you dedicate your life to making music, a typical day is like a living meditation where you’re looking to connect with inspiration. The idea that inspiration can flow through anybody at anytime is always happening and it’s just about being open enough to receiving it. So, everyday we’re searching and experimenting and playing with ideas and trying to find things that can connect on a global level. That’s really what most of our time is spent on. The other time is messing with the boring parts of the business, or you know, email, but most of our time is dedicated to being creative and surrendering to inspiration.

A. A.: We don’t have a recipe. We probably would be a lot more successful if we had an actual formula or recipe. Our main ingredient is that we love it more than anyone else, so we ended up falling in love with the artists that we work with, and we really care about them and we listen to them. We try to put our ego aside and try to create the best music possible.

A typical day in the studio is different every time. It is filled with music in every room in our like 8 room studio. People are just bouncing off each other. We’re usually held up in the back, in the A studio. We write two or three songs at different times, but it’s always kinetic and exciting and frantic and exhausting and exhilarating at the same time. We work 6 days a week. I wouldn’t call it work, we love it 6 days a week, and usually get in around 12 and come home around 12, but exhausted with happiness.

Talking about the former Disney stars like Selena, Miley and Demi - you have been watching them grow up and develop musically. Do you feel the difference between working with them when they were teenagers and working with them now?

T. J.: Absolutely, and let me just say I am so proud of all of them in their own way. They have all kind of done their own thing, and in their own way continue to define who they are as musicians. I think, why we’ve been able to work with those artists for such a long time is we have always taken them for who they are in the moment.

Tim James

Tim, you had the opportunity to show your great musical skills in a song called "The Big Bang" released in October 2010. Have you ever been thinking about making your own career in music and recording your own album?

T.J.: It’s amazing to see “The Big Bang” become such a pivotal moment for music and the fact that it sold a million records worldwide is so humbling, but I think at the end of the day, being an artist is such a calling and such a dedication and to me, I just want to dedicate my life to making music. I love singing, I’m always going to sing, I’m always going to make music, but the idea of turning it into somewhat of a product is kind of hard for me to swallow. I would much rather help artist who really feel a need and a desire to connect with audiences, thats kind of my calling, and I kind of realized that when “The Big Bang” started becoming successful, because the record deals came in, the offers to do tours came in and all that stuff, and I found myself just wanting to stay in the studio and being pure to myself/ourselves, being true to myself/ourselves. I think thats kind of where I feel comfortable.

I still sing, I sing on “True Colors” with Zedd when we collaborated. I just did another one with Zedd as well, I lend my vocals to different DJs and different things and I am happy to do that, so I still get to do what I really love to do, but I’m not one who craves attention or celebrity.

Antonina, one of the first song written by you was "I Still Believe" for Brenda K. Starr in 1987 when you were just sixteen years' old. It became a hit and it was covered by Mariah Carey. How do you remember this first success in music?

A.A.: I knew nothing about the music business, I just knew I had songs in my head, so at 16. when I had written a hit, I had no idea what it was. I learned a lot by just calling people literally from the directory of the music business, because there was no internet back then. I would just meet with people and they would help me learn more, so you know, it was exciting – you went from completely not knowing anything to hearing your song on the radio. Then when Mariah cut it again, I was in my 20s then, a little bit older and wiser, but it was the most exciting moment for me at the time, because it went from being just a song, and Mariah was the biggest artist in the world at the time, to being not only just a song on her album, but being the first single off of it and going number 1.

That song was super special to me, because when I wrote it at 16, it was about a heartbreak and my first love so it still is a really important song to me.

Antonina Armato

You are still very active and a lot of young musicians are starting working with you. Could you reveal to me who will be the next star from your "factory of hits"? Do you have some predictions about the future of Rock Mafia?

We feel like Rock Mafia is going to have the biggest decade of our lives now, coming from 2017 to beyond. I predict that Bahari, who we are just about to release their main single, is going to be epic. They are three girls who are really different. They all play instruments and they sing harmonies like they’re sisters. They are 18 and really spectacular. We are developing lots of artists at our label and studio, but most importantly we are all family, we all love each other, we all care about it each other and were all protecting each other in a business that can be pretty cold. We are a force, and focused on making the best music in the world.

Antonina Armato and Tim James

If you want to learn more about Rock Mafia and their projects, please visit their official website:
http://rockmafia.com/
https://www.facebook.com/RockMafiaForever/

Rozmowa z Łukaszem Dyczko

Łukasz Dyczko jest młodym utalentowanym saksofonistą, który zwyciężył w 18. Konkursie Eurowizji dla Młodych Muzyków. Wcześniej wygrywał między innymi takie konkursy jak Międzynarodowy Konkurs Muzyczny „Marco Fiorindo” w Turynie oraz XI Międzynarodowy Festiwal Saksofonowy w Przeworsku. Łukasz jest absolwentem Państwowej Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej II stopnia im. Karola Szymanowskiego w Katowicach, a obecnie szlifuje swoje umiejętności na warszawskim Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina. W wywiadzie wspomina swój udział w Eurowizji oraz opowiada o wyzwaniach na swojej muzycznej drodze i walce o marzenia, które warto mieć i spełniać.

(Foto: Zuzanna Gąsiorowska)

Jako trzeci Polak w historii zająłeś pierwsze miejsce w 18. Konkursie Eurowizji dla Młodych Muzyków. Jak trafiłeś do tego konkursu i jak wyglądała Twoja droga do zwycięstwa? 

Przeszedłem eliminacje w Polsce w ramach projektu Młody Muzyk Roku, realizowanego przez TVP Kultura. Miał on w sumie trzy etapy. Najpierw minister kultury i dziedzictwa narodowego wybrał dwanaście osób, które brały udział w półfinałach. Finał tego konkursu odbył się w Otrębusach w siedzibie Mazowsze i tam zagraliśmy w towarzystwie Polskiej Orkiestry Radiowej pod dyrekcją Michała Klauzy. Znalazło się w nim już tylko siedem osób, a w skład jury wchodzili: Włodek Pawlik jako przewodniczący, Katarzyna Budnik-Gałązka i Paweł Kotla. To właśnie oni wybrali spośród siódemki tego „najlepszego” na konkurs Eurowizji w Kolonii. Na moje szczęście to byłem ja, z czego się bardzo cieszę.

Sam konkurs Młodego Muzyka wspominam bardzo dobrze, był on dla mnie niesamowitym przeżyciem. Każdy instrument stawał się równy sobie, uczestnicy byli dla siebie życzliwi i nie było tam ani grama rywalizacji. Z dużą liczbą osób do teraz pozostaję w bliższym lub dalszym kontakcie. Są to niesamowici muzycy, którzy ciągle wygrywają jakieś poważne konkursy w swoich kategoriach. Jednak konkurs Młody Muzyk Roku rządzi się trochę innymi prawami niż standardowe konkursy, ponieważ sam występ trwa około sześć minut, więc bardzo niewiele. Oprócz tego, że musisz super grać, musisz się także dobrze zaprezentować, wyglądać (dbają o to styliści), uśmiechać się – mieć coś w sobie, co przyciągnie uwagę widzów i zrobi na nich wrażenie.

Udało Ci się tę uwagę przyciągnąć… 

Tak, dałem radę. Później był konkurs Eurowizji, w sumie podobny do finału w Otrębusach, bo też był z orkiestrą, ale trochę na większą skalę. Transmitowało tę Eurowizję na żywo dziesięć krajów. Koncert był w plenerze, więc było to dodatkowe wyzwanie dla muzyków, aczkolwiek realizatorzy i grupa techniczna byli bardzo dobrze zorganizowani. Dźwięk był tak dobrze słyszalny, że nie czułem wielkiego dyskomfortu. W ogóle nie czułem dyskomfortu, grając na powietrzu. Warunki pogodowe były znakomite, bo było dwadzieścia kilka stopni, wieczorem nie było wiatru, więc to też miało wpływ na mój występ.

Do samego konkursu podchodziłem ostrożnie, nie nastawiałem się przesadnie na zwycięstwo. Nie myślałem „Jak nie wygram tego konkursu to znaczy, że jestem beznadziejny” albo „Co Polska sobie o mnie pomyśli?”, tylko chciałem się po prostu dobrze zaprezentować.

Jak udało Ci się zgrać z towarzyszącą Ci orkiestrą? Wpasowanie się w punkt i znalezienie wspólnego muzycznego mianownika też musiało być dla Ciebie wyzwaniem. 

Eurowizja była bardzo dobrze zorganizowana, bo mieliśmy aż cztery próby z orkiestrą, piątą generalną, a szóstą był już sam koncert. Tak więc jak na warunki konkursowe jest to mnóstwo prób – tak wielu nie ma chyba na żadnym innym konkursie. Mieliśmy czas, żeby spokojnie sobie wszystko przygotować i wymienić się uwagami z dyrygentem. Dyrygent był bardzo otwarty na sugestie uczestników konkursu, tak więc bardzo dobrze współpracowało mi się z nim i orkiestrą. To byli profesjonaliści.

(Foto: Zuzanna Gąsiorowska)

Zagrałeś „Rapsodię na saksofon altowy” André Waigneina – artysta ten stworzył wiele utworów (głównie pod pseudonimami), lecz nie jest szczególnie w Polsce znany. Jak udało Ci się natrafić na jego twórczość i zainteresować się nią? 

Pewnego razu, kiedy siedziałem i słuchałem muzyki saksofonowej z kolegami w internacie (mieszkałem w nim przez pięć lat), natrafiliśmy na ten utwór. Był on wykonywany na Międzynarodowym Konkursie Saksofonowym w Belgii w Dinant, miejscu urodzenia wynalazcy saksofonu Adolphe’a Saxa. Bardzo spodobał nam się ten utwór – ma ciekawy charakter, niespotykany wręcz w literaturze saksofonowej, który nadaje się na tego typu konkursy. Robi duże wrażenie i jest prosty w odbiorze, mimo że sama instrumentacja stoi na niezłym poziomie. Pierwsze wykonanie tej rapsodii nie należało do mnie, ale do kolegi, który wykonał go z Filharmonią Śląską na Koncercie Dyplomantów. On zresztą sprowadził ten utwór do Polski, więc należą mu się podziękowania. Dogadał się kompozytorem, który przesłał mu wszystkie nuty i teraz są w naszym posiadaniu.

Mniej więcej w tym czasie jak słuchaliśmy tego utworu czyli cztery lata temu, nasz kolega też brał udział w Młodym Muzyku Roku. Stwierdziliśmy, że bardzo fajnie by było, gdybyśmy kiedyś mogli coś takiego zaprezentować na tym konkursie. To się udało z bardzo dobrym skutkiem. 

André Waignein tworzył utwory szybkie i żywotne, które odzwierciedlały jego osobowość. Jak mógłbyś opisać utwór, który odzwierciedlałby Twój charakter? 

Myślę, że każdy kompozytor dąży do tego aby kompozycja była odzwierciedleniem swojego charakteru. Inaczej utwór jest skazany na porażkę. Jeśli chodzi o mnie to z pewnością nie byłby to utwór czysto tonalny z tego względu, że w rozszerzonej tonalności można pokazać więcej emocji i lepiej się w niej czuję. Musiałby mieć bardzo długie frazy, bo do tego dążę, aby było tak zwane „ciśnienie” czyli takie jak najdłuższe napięcie, po którym następuje rozładowanie. Jest to bardzo fajne i wyjątkowe uczucie.

Czyli grając rozładowujesz w pewien sposób swoje emocje? 

Oczywiście! Tak naprawdę cała muzyka polega na tym, że zbierają się emocje i opadają. Opowiadamy jakąś historię, a przy każdej opowieści towarzyszą nam emocje. Granie muzyki, która byłaby tylko dźwiękami, nie ma według mnie sensu, nie wiem nawet jak to nazwać. Zazwyczaj utwór ma jakieś przesłanie, a wykonawca powinien go pokolorować, sprawić aby był czytelny nie tylko dla profesjonalnych muzyków ale także dla amatorów.

Saksofon to instrument, który pojawia się również w muzyce jazzowej, rockowej, a ostatnio też jako dodatek w mainstreamowej muzyce popowej. Zamierzasz nadal skupiać się na klasycznej muzyce saksofonowej czy jesteś otwarty na inne propozycje, takie jak choćby dołączenie do zespołu w trasie koncertowej? 

Na dłuższą metę na pewno nie chcę się skupiać tylko na klasyce, jednak dołączenie do zespołu niesie niebezpieczeństwo podporządkowania się pewnym regułom, co może prowadzić do takiej artystycznej nudy. Co nie znaczny, że chcę być tylko solistą. Od kilku lat byłem członkiem różnych zespołów kameralnych i uważam, że to piękny rodzaj muzykowania, który dużo uczy.

Chciałbyś więc pracować na własne nazwisko? 

Tak, od wielu lat to robię. Zacząłem grać mając trzy lata, najpierw na pianinie, później na flecie ze względu na to, że byłem zbyt drobny, a następnie już na saksofonie. Młodzi wykonawcy i kompozytorzy często nie zdają sobie sprawy, że im wcześniej zaczną się promować i reklamować, znajdą w sobie coś interesującego, to tym lepiej dla nich.

A sam komponujesz? 

Nie, niestety nie komponuję. Może kiedyś będę na tyle dojrzały i mój warsztat kompozytorski będzie na tyle rozwinięty, że coś stworzę, aczkolwiek na razie skupiam się tylko na saksofonie. Nie mam zbyt wiele czasu, żeby robić teraz inny kierunek, na przykład kompozycji, bo to zabiera mnóstwo czasu i energii, a na dzień dzisiejszy po Eurowizji mam, z czego się bardzo cieszę, dosyć sporo koncertów. Mam też swoje plany płytowe, które chciałbym zrealizować w ciągu roku-dwóch lat i mam nadzieję, że mi się to uda. Mam koło siebie mnóstwo życzliwych i otwartych ludzi, którzy chcą mi pomóc, między innymi Prezydent, minister kultury i dziedzictwa narodowego i Pan Robert Kamyk (kierownik redakcji muzycznej TVP Kultura), który też prawdopodobnie będzie mi pomagał zorganizować fundusze potrzebne do wydania płyty. Byłoby to kolejnym ważnym wydarzeniem w moim życiu, przypieczętowaniem mojej dotychczasowej kariery.

(Foto: Zuzanna Gąsiorowska)

Saksofon stał się ważną częścią Twojego życia, mówiłeś w jednej z rozmów, że bez niego czujesz się jak „bez ręki”. Miałeś kiedykolwiek jakiś moment zwątpienia na swojej muzycznej drodze? 

Takich większych „stanów depresyjnych”, jeśli chodzi o saksofon, na szczęście nie miałem i raczej nie będę miał, bo potrzeba gry na saksofonie wychodzi ze mnie naturalnie i sprawia mi dużą radość, pomimo wszystkich trudności związanych z ogarnięciem tego instrumentu. Oczywiście myślę, że każdy instrumentalista ma na swojej drodze przeszkody i chwile lekkiego zwątpienia. Ważne jest, żeby ciągle się otaczać dobrymi ludźmi, zdrowo nastawionymi do świata i muzyki. Oni mogą pomóc. Tak samo nauczyciel jest bardzo ważny. To wszystko sprawia, że te trudności stają się trochę lżejsze. 

Wspominaliśmy, że Twoim pierwszym instrumentem było pianino, wiem że jesteś również utalentowany wokalnie. Czy zdarza Ci się wracać do śpiewania i grania na pianinie, czy też porzuciłeś te aktywności dla saksofonu? 

Oczywiście, że zdarza mi się śpiewać! Niekoniecznie koncertowo i niekoniecznie chciałbym to bardziej upubliczniać, ale na pianinie albo fortepianie też zdarza mi się grać. Jest to instrument, który każdy muzyk powinien mniej więcej opanować. Znajomość gry na fortepianie jest potrzebna przy każdym instrumencie, dlatego w szkołach muzycznych II stopnia nauka gry na nim jest obowiązkowa, żeby ogarnąć przynajmniej jej podstawy i móc podegrać sobie jakiś akompaniament, jeśli coś jest niejasne. Nauka swojej partii jest najważniejsza, ale zazwyczaj towarzyszy nam akompaniament, zwykle jest nim partia fortepianu albo orkiestry, która też jest pisana na fortepian (to tak zwane wyciągi). Znajomość partii akompaniamentu jest więc ważna, żeby całokształt dobrze brzmiał i miało to wszystko odpowiedni wyraz.

Jako muzyk z wieloletnim doświadczeniem, masz z pewnością dobrze wyrobiony słuch muzyczny. Czy nie bywa to dla Ciebie czasem „przekleństwem”, kiedy na przykład słuchasz z kolegami muzyki na imprezie i wyczuwasz w niej każdy fałsz? 

Słyszę to i myślę, że mnóstwo osób słyszy. Zazwyczaj będąc na imprezach albo na mszy świętej w niedzielę, lubię słuchać sobie harmonicznie tego typu rzeczy, bo to całkiem ciekawe. To nie jest „przekleństwo”, może raczej „zboczenie zawodowe”, gdzie słuchamy czegoś i nam się nie podoba ze względu na to, że „to się nie rozwiązało na to”, „tu powinno iść do góry lub na dół” albo „dziewczyna była pod dźwiękiem” czy coś w tym stylu. To mi jednak nie przeszkadza. Tak samo oglądając teraz reportaże, teleturnieje i znając przynajmniej powierzchownie działanie mediów, zdarza mi się skupiać na takich technicznych rzeczach jak np. ruch kamery. To bardzo fajne doświadczenie. Dobrze wiedzieć jak to wszystko funkcjonuje.

Pozostając w temacie słuchu muzycznego… Coraz częściej na rynku muzycznym pojawiają się muzycy, które nie mają wielkiego talentu, ale robią duże kariery. Czy masz jakichś artystów z tak zwanego mainstreamu, których uważasz za naprawdę niezwykle utalentowanych? 

Jest mnóstwo artystów „mainstreamu”, którzy mają ogromny talent muzyczny. Z zagranicznych jest to na pewno Adele, Stevie Wonder albo Beyoncé. To artyści bardzo rozwinięci, którzy dużo pracowali na swój sukces. Mieli coś w sobie, co potrafili na tyle wykorzystać, że pokochały ich miliony ludzi na całym świecie. Tych artystów chyba każdy zna. Tak samo powinno być moim zdaniem z muzyką klasyczną. Nie należy czekać aż ktoś się odezwie i powie, że ma dla nas koncert z najlepszą orkiestrą, tylko samemu zrobić coś co zainteresuje innych, przyciągnie menedżerów i dyrektorów orkiestr. Muzyka klasyczna działa na podobnych falach – ktoś wygrywa jakiś konkurs, ma niesamowitą charyzmę czy potrafi się odpowiednio sprzedać, to jest bardziej rozpoznawalny. Można do tego dojść wieloma drogami. Ludzie często boją się jednak wyjść przed szereg, znaleźć się w trochę mniej wygodnej sytuacji, w której są narażeni na krytykę. Dobrze byłoby zmienić takie podejście.

(Foto: Zuzanna Gąsiorowska)

Podczas Twoich publicznych występów uwagę zwraca nie tylko Twój ogromny talent, ale również elegancki ubiór. Czy jesteś perfekcjonistą także jeśli chodzi o modę i styl ubierania się? 

Na pewno nie robię tego sztucznie, dlatego że jestem teraz osobą bardziej rozpoznawalną. Myślę, że każdy powinien dążyć do tego, aby wszystko co nosi, albo czym jeździ współgrało z jego charakterem. Pierwsze wrażenie ma duże znaczenie. Nie jestem perfekcjonistą, ale lubię schludność i przejrzystość, tak w ubiorze jak i w muzyce.

Muzyka nie jest Twoim jedynym zainteresowaniem, wiem że interesowałeś się również motoryzacją. Czy mógłbyś opowiedzieć coś więcej o tych pozamuzycznych pasjach? 

Jestem normalnym człowiekiem, który lubi oglądać filmy czy czytać książki. Nie lubię filmów akcji, wolę dramaty. Ostatnio bardzo polubiłem też czytanie biografii. Często dają one dużo do myślenia, zwłaszcza te dotyczące osób na szczycie, które wiele osiągnęły. Czytam teraz książkę Woody’ego Allena – jest on bardzo barwną postacią. Możemy z niej poznać jego stosunek do życia, filmów i ludzi oraz jak wyglądała jego droga do sukcesu i osiągnięcia reżyserskiego i aktorskiego kunsztu.

Jak wspomniałeś, swego czasu interesowałem się motoryzacją, teraz niestety nie mam na to czasu. Mój tata zresztą jest z zawodu mechanikiem. Wiem jak funkcjonuje samochód i myślę, że potrafiłbym sobie coś w nim wymienić w razie potrzeby.

Po Twoim ogromnym sukcesie wiele ludzi zastanawia się jak potoczy się Twoja dalsza kariera. Jakie są Twoje plany na przyszłość i w jakich projektach możemy życzyć Ci kolejnych sukcesów?

Moje najbliższe plany to przede wszystkim wydanie płyty. Wśród dalszych chciałbym zdobyć jakąś nagrodę fonograficzną typu Fryderyk. Grammy to już byłby kosmos, ale trzeba marzyć.

Jedną z nagród w Konkursie Eurowizji był koncert dla stacji radiowej WDR. O ile wiem jeszcze go nie było… 

Niestety jeszcze go nie było i nie wiem kiedy będzie, bo jeszcze nie dostałem od nich żadnego maila. Muszę się do nich zgłosić, bo nie wiem czy sobie o tym prędko przypomną. 

Trzeba walczyć o swoje. 

Tak, ciągle trzeba walczyć o swoje. Przede wszystkim nie można się przyzwyczaić do łatwego i wygodnego życia, bo to bywa zgubne. I trzeba przyzwyczaić się do krytyki. Wychodzić przed szereg i znajdować „błękitny ocean”. Jest taka teoria o „czerwonych oceanach” i „błękitnych oceanach”. Wykorzystuje się ją przy mówieniu o firmach, ale w muzyce jest podobnie. „Czerwone oceany” to takie, gdzie są firmy już rozwinięte i żrą się między sobą, tworzą coś nowego, ale ciągle jest między nimi ostra konkurencja. „Błękitny ocean” to taki, gdzie ktoś coś wymyśli i ma prostą drogę, bo zanim ktoś dojdzie w jaki sposób zacząłeś i będzie chciał cię naśladować, to już będziesz tak daleko, że ta druga osoba nigdy cię nie dogoni.

Tego Ci zatem życzę – aby „błękitny ocean” był ciągle blisko Ciebie. 

Dziękuję.


Jeżeli chcecie śledzić dalszy rozwój kariery Łukasza Dyczko, zapraszam do obserwowania jego profilu na Facebooku:
https://www.facebook.com/lukadyczko/